Część piąta.
Dwadzieścia siedem minut i osiemnaście sekund później.
– Proszę wejść! – odpowiedział na szyfrowane pukanie do drzwi (trzy razy szybko, dwa razy wolno, pięć razy szybciej, ale nie tak jak za pierwszym razem, i raz – ale po trzech sekundach szurania paznokciem po futrynie i chrząknięciu) reżyser.
Do pokoju w długim gumowym płaszczu wszedł Jean Reno.
– Parle wu france? – zapytał.
– Parle wu, ku*wa, co?! – zirytował się reżyser.
– On się tylko grzecznie pyta, kto umie po francusku – wyjaśnił dźwiękowiec.
– Ja umiem! Ja umiem po francusku!… nie lubię, ale umiem – wtrąciła fryzjerka robiąc głupią minę. – Dla Jeana mogę się przemóc – dodała uśmiechając się zalotnie.
– Nie o takie „parle wu” mu chodzi. Jemu chodzi o to, kto szprecha po francusku? – wyjaśnił dźwiękowiec.
– Ja! – wykrzyknęła zza pleców Jeana Żanet Kaleta, po czym dodała ale już po francusku – Jean erreur plancher! ad liquide pour l’hygiène intime que nous faisons dans un autre studio. – Co znaczyło – Jean! pomyliłeś piętra! Tę reklamę płynu do higieny intymnej nakręcimy w innym studio! – i wziąwszy go pod pachę wyszła.
– Świat schodzi na psy. Leon Zawodowiec będzie reklamował płyn do higieny intymnej – smutnym głosem powiedział reżyser. – Ale, ale! skąd znał hasło?! Przecież to nie może być przypadek?! Nikt przez pomyłkę nie zapukałby trzy razy szybko, dwa razy wolno, pięć razy szybciej, ale nie tak jak za pierwszym razem, i raz – ale po trzech sekundach szurania paznokciem po futrynie i chrząknięciu?! Czyżby Jean Reno naprawdę przyszedł posprzątać pokój???
– Nie było chrząknięcia. To ja sobie pierdnąłem. Jak się zdenerwuję zawsze idą mi gazy – wyjaśnił Ambroży.
– No tak, w takim razie ciał musimy pozbyć się sami, bo nas wszystkich zapuszkują. Ciebie za morderstwo poprzez zaruchanie na śmierć, a nas za współudział – powiedział zasmucony tym faktem reżyser, po czym nagła myśl rozjaśniła jego posępne lico. – Sprawdźcie w kuchni czy są jakieś większejsze noże, toporki i nożyce do cięcia mięsa?!
– A o co chodzi? Bo aż boję się pomyśleć, co pan reżyser sobie pomyślał – nerwowo zapytał operator.
– Normalnie pokroimy je na takie tyciunie kawałeczki i spuścimy do kibla i po sprawie! – to sobie pomyślałem. – Genialne nieprawdaż?!
– Nieprawdaż. Kibel się zapcha – w mig zanalizował cały plan dźwiękowiec. – Nie da rady spuścić ze sto dwadzieścia kilogramów mięsiwa, gnatów, włosów i czego tam jeszcze.
– Wobec tego zjemy je! Tak! Wypatroszymy, oporządzimy, podsmażymy na cebulce i zjemy. Do ostatniego gnotka! – w oczach reżysera zaczęła malować się desperacja i szaleństwo.
– Nie damy rady. To będzie po oporządzeniu z pięćdziesiąt kilogramów mięsa. Będziemy je tydzień żreć, jak nie i dłużej. O Jezu co ja gadam?! – zniesmaczony dźwiękowiec zakrył dłonią usta, jakby chcąc przerwać to co mimo woli z nich wylatuje.
– Zjemy ile możemy, a z reszty zrobimy kiełbasę! I jeszcze na tym zarobimy! – przekonywał reżyser.
– Ja nie dam rady, młodą może jeszcze tak, ale starej nie ruszę, w żadnym wypadku, jak sobie pomyślę z kim miała „przyjemność”… – zapierał się operator.
– Od razu tam „przyjemność” – zbulwersowało to fryzjerkę – od doga to takie plecy miała podrapane że szkoda gadać, kucyk też zbyt delikatny nie był bo kopytkami, kopytkami kopał.
– Nie ruszę! Koniec kropka! – dodał stanowczo.
– To w takim razie zjemy tylko młodą, a ze starej zrobimy kiełbasę! Na sprzedaż! – wyjaśnił ostatecznie reżyser.
– A w co niby nabijemy tę kiełbasę? – zapytał drwiącym głosem dźwiękowiec. – Może w skarpety?!
– Jak je dobrze wypatroszymy, co by nie siekać tasakami na oślep, to flaków będzie dosyć – przekonywał reżyser.
– Chyba się porzygam! – skomentował krótko operator.
– Wiem! Wiem! – nagłe olśnienie poderwało siedzącego dotąd w kąciku, cichutko Ambrożego – Wiem, wiem, wiem… wiem, wiem, wiem… – i zaczął podśpiewywać na melodię „La Granady” słowa „wiem” przechadzając nago po całym pokoju i wykonując coś na kształt habanery.
– Co niby wiesz? – zapytał reżyser z niedowierzaniem.
– Wiem jak pozbyć się ciał!
Pingback: Ambroży część IV - Co nowego na berbeli...