Archiwum kategorii: Technicznie

Apel

 

 

 

Wielce szanowni hakerzy! Nie atakujcie proszę tej strony, ponieważ jest ona całkowicie wyzuta z jakiejkolwiek agresji oraz nietolerancji w stosunku do innych narodowości (w tym hiszpańskojęzycznych). Ameryka południowa (skąd pochodzi większość ataków) jest dla mnie ulubionym i utęsknionym kontynentem, choć jeszcze tam nie byłem.

Mój biedny szwagier, który udostępnia mi serwer, musi później marnować swój cenny czas, na odkręcanie całej sprawy, a ja mam wyrzuty sumienia, że ów biedny nie dość, że zbudował mi stronkę za friko i nie chce za to żadnej pieniężnej gratyfikacji, pracuje jeszcze po godzinach. Staram się, co prawda, odwdzięczać mu jak mogę i przy byle sposobności stawiać wódkę (ku zgorszeniu naszych żon) ale fakty są takie, że ilości wypitego alkoholu jest wprost proporcjonalna do częstotliwość ataków i nasze wątroby, mogą już tego po prostu nie wytrzymać!

Miejcie wobec tego choć litość, w stosunku do naszych żon oraz narządów wewnętrznych, które wystawiane są, ostatnimi czasy, na próby najcięższe.

Ambroży część V

Część piąta.

Dwadzieścia siedem minut i osiemnaście sekund później.

– Proszę wejść! – odpowiedział na szyfrowane pukanie do drzwi (trzy razy szybko, dwa razy wolno, pięć razy szybciej, ale nie tak jak za pierwszym razem, i raz – ale po trzech sekundach szurania paznokciem po futrynie i chrząknięciu) reżyser.
Do pokoju w długim gumowym płaszczu wszedł Jean Reno.

– Parle wu france? – zapytał.
– Parle wu, ku*wa, co?! – zirytował się reżyser.
– On się tylko grzecznie pyta, kto umie po francusku – wyjaśnił dźwiękowiec.
– Ja umiem! Ja umiem po francusku!… nie lubię, ale umiem – wtrąciła fryzjerka robiąc głupią minę. – Dla Jeana mogę się przemóc – dodała uśmiechając się zalotnie.
– Nie o takie „parle wu” mu chodzi. Jemu chodzi o to, kto szprecha po francusku? – wyjaśnił dźwiękowiec.
– Ja! – wykrzyknęła zza pleców Jeana Żanet Kaleta, po czym dodała ale już po francusku – Jean erreur plancher! ad liquide pour l’hygiène intime que nous faisons dans un autre studio. – Co znaczyło – Jean! pomyliłeś piętra! Tę reklamę płynu do higieny intymnej nakręcimy w innym studio! – i wziąwszy go pod pachę wyszła.
– Świat schodzi na psy. Leon Zawodowiec będzie reklamował płyn do higieny intymnej – smutnym głosem powiedział reżyser. – Ale, ale! skąd znał hasło?! Przecież to nie może być przypadek?! Nikt przez pomyłkę nie zapukałby trzy razy szybko, dwa razy wolno, pięć razy szybciej, ale nie tak jak za pierwszym razem, i raz – ale po trzech sekundach szurania paznokciem po futrynie i chrząknięciu?! Czyżby Jean Reno naprawdę przyszedł posprzątać pokój???
– Nie było chrząknięcia. To ja sobie pierdnąłem. Jak się zdenerwuję zawsze idą mi gazy – wyjaśnił Ambroży.
– No tak, w takim razie ciał musimy pozbyć się sami, bo nas wszystkich zapuszkują. Ciebie za morderstwo poprzez zaruchanie na śmierć, a nas za współudział – powiedział zasmucony tym faktem reżyser, po czym nagła myśl rozjaśniła jego posępne lico. – Sprawdźcie w kuchni czy są jakieś większejsze noże, toporki i nożyce do cięcia mięsa?!
– A o co chodzi? Bo aż boję się pomyśleć, co pan reżyser sobie pomyślał – nerwowo zapytał operator.
– Normalnie pokroimy je na takie tyciunie kawałeczki i spuścimy do kibla i po sprawie! – to sobie pomyślałem. – Genialne nieprawdaż?!
– Nieprawdaż. Kibel się zapcha – w mig zanalizował cały plan dźwiękowiec. – Nie da rady spuścić ze sto dwadzieścia kilogramów mięsiwa, gnatów, włosów i czego tam jeszcze.
– Wobec tego zjemy je! Tak! Wypatroszymy, oporządzimy, podsmażymy na cebulce i zjemy. Do ostatniego gnotka! – w oczach reżysera zaczęła malować się desperacja i szaleństwo.
– Nie damy rady. To będzie po oporządzeniu z pięćdziesiąt kilogramów mięsa. Będziemy je tydzień żreć, jak nie i dłużej. O Jezu co ja gadam?! – zniesmaczony dźwiękowiec zakrył dłonią usta, jakby chcąc przerwać to co mimo woli z nich wylatuje.
– Zjemy ile możemy, a z reszty zrobimy kiełbasę! I jeszcze na tym zarobimy! – przekonywał reżyser.
– Ja nie dam rady, młodą może jeszcze tak, ale starej nie ruszę, w żadnym wypadku, jak sobie pomyślę z kim miała „przyjemność”… – zapierał się operator.
– Od razu tam „przyjemność” – zbulwersowało to fryzjerkę – od doga to takie plecy miała podrapane że szkoda gadać, kucyk też zbyt delikatny nie był bo kopytkami, kopytkami kopał.
– Nie ruszę! Koniec kropka! – dodał stanowczo.
– To w takim razie zjemy tylko młodą, a ze starej zrobimy kiełbasę! Na sprzedaż! – wyjaśnił ostatecznie reżyser.
– A w co niby nabijemy tę kiełbasę? – zapytał drwiącym głosem dźwiękowiec. – Może w skarpety?!
– Jak je dobrze wypatroszymy, co by nie siekać tasakami na oślep, to flaków będzie dosyć – przekonywał reżyser.
– Chyba się porzygam! – skomentował krótko operator.
– Wiem! Wiem! – nagłe olśnienie poderwało siedzącego dotąd w kąciku, cichutko Ambrożego – Wiem, wiem, wiem… wiem, wiem, wiem… – i zaczął podśpiewywać na melodię „La Granady” słowa „wiem” przechadzając nago po całym pokoju i wykonując coś na kształt habanery.
– Co niby wiesz? – zapytał reżyser z niedowierzaniem.
– Wiem jak pozbyć się ciał!

Ambroży część IV

Część czwarta.

I w tym właśnie oto momencie wszedł do pokoju, paląc wymemłane cygaro, porucznik Colombo. Zerknąwszy swoim jedynym widzącym okiem na ekipę filmową oraz trzech nagusów, z których dwie kobiety szły już tunelem w kierunku światełka powiedział: Sorry I look for Zanussi?
Wszyscy zdębieli. Reżyser zemdlał. Ambrożemu w końcu oklapł, a operator wskazał palcem na prawo, za siebie. Colombo trochę zdziwiony wszedł do kuchni, gdzie walały się resztki niezjedzonej chińszczyzny oraz pizzy. Rozglądnął się wokół zauważając stojącą w rogu lodówko – zamrażarkę firmy Zanussi. Uśmiechnął się, odwrócił do operatora, po czym dodał: No, no! Mister Zanussi!
Reżyser oprzytomniał i nie bardzo wiedząc co robi, chwiejnym krokiem skierował się do wyjścia. Kiedy uszedł ze dwa metry, na jego drodze stanął niby posąg, w nienagannie skrojonym garniturze i bamboszach, wielki polski reżyser Krzysztof Zanussi! Zemdlał po raz wtóry, a Krzysztof Zanussi wykrzyknął uradowany widząc porucznika Colombo.

– Peter!
– Kristof! – odpowiedział mu równie uradowany Colombo.
– How are You? – zapytał Krzysztof.
– I’m fine! And You? – odpowiedział i zapytał Colombo.
– I’m fine too! – odpowiedział Colombo.
– What are You doing here? – zapytał Krzysztof.
– I looking for You – odpowiedział Colombo.
– I looking for You too – zdziwił się Krzysztof.

Ponieważ na tym kończy się moja znajomość języka angielskiego, dalszą część dialogów pomiędzy wielkim polski reżyserem Krzysztofem Zanussim, a porucznikiem Colombo poprowadzę po polsku.

– Mówiłeś, że będziemy kręcić w pokoju numer 96, więc przyszedłem. Widzę, że ekipa już jest; dźwiękowiec, operator, reżyser – choć trochę nie w formie, ale nie myślałem, że ten wywiad to aż taki „odjechany” będzie? – powiedział Colombo zerkając w stronę nagich zwłok i Ambrożego.
– Peter, Peter… przecież to jest pokój numer 69! My kręcimy na dziewiątym piętrze: na dziewiątym kręcimy publicystykę i wywiady, i Pegaza, na ósmym wiadomości, na siódmym „Pytanie na śniadanie” i prognozę pogody, a tutaj na szóstym pornole! Choć ze mną, nie będziemy państwu przeszkadzać – i tutaj strzelił oczko w kierunku operatora, po czym chwycił Colombo pod rękę i odwracając się na pięcie wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

– Uff, poszli sobie… – sapnął dźwiękowiec – całe szczęście. Cućcie reżysera, coś trzeba zrobić?

***

– Gdzie ja jestem? – zapytał głupio reżyser nie mogąc dojść do siebie.
– W telewizji. Kręcimy pornola – odpowiedział operator.
– A kto ja jestem?
– No… panie reżyserze – panem reżyserem od pornoli – dołączył się operator.
– A wy kto?
– Ja operator, ten to dźwiękowiec, ta to fryzjerka, a te dwie nagie to Dalila i makijażystka. Obie martwe! Zaruchane na śmierć przez tego tam z wielkim wackiem!
– Wypraszam sobie! Nikogo nie zaruchałem! Same się zaruchały! – bronił się jak tylko mógł Ambroży.
– O Jezu, chyba sobie znowu zemdleję, słabo mi – powiedział reżyser.
– Nie, nie! W żadnym wypadku! Coś trzeba zrobić, przedsięwziąć jakieś kroki, uprzątnąć ciała? – dźwiękowiec zapobiegawczo zaczął klepać go po policzku.
– Dobra, dajcie mi telefon – zadzwonię po „sprzątacza”, trzeba pozbyć się ciał.

 

Ambroży część V

Ambroży część III

Część trzecia.

Pewnie owa dyskusja potoczyła by się dalej, gdyby nie Ambrożowy wacek, którego lekkie drygnięcie nie umknęło uwadze ekipy.
– O! O! Coś się poruszyło! Podnosi się! – zawołał operator na widok nieznacznego ruchu prącia. I faktycznie. Wolno i z mozołem wacek ruszył w górę – ku światłu reflektorów stojących na aluminiowych statywach pod sufitem. Jednak cyganeryjne dysputy o sztuce oraz delikatne głaskanie przez Dalilę przyniosło nadspodziewanie dobre efekty i gigantyczna kuśka wystrzeliła w końcu, ukazując się w całej okazałości.

– Oj, joj, joj, joj, joj! – makijażystka, aż klasnęła w dłonie, po czym zacierając je lubieżnie dodała – kilka lat pracuję w tym biznesie, ale czegoś podobnego na oczy nie widziałam!
– Fakt – dodała fryzjerka – kucyk i knur Olaf się chowają, o murzynach z plemienia Mandingo nawet wspominać nie warto.
– No to do dzieła! – zawołał reżyser – Póki stoi!
– Dobra, dobra! Już dosiadam!? Dajcie mi tylko trochę więcej żelu, bo może być ciężko – odpowiedziała lekko zaniepokojona, czy podoła, Dalila.
I stało się. Wprawnym skokiem, wytrenowanym ongiś na tysiącach różnorakich penisów dosiadła go, nabijając się nań, aż do samiuśkiego końca i zaznając pierwszy raz w życiu najprawdziwszego, nieudawanego „ochami i achami” orgazmu… umarła.
– Aaa! – krzyknął Ambroży.
– Aaa! – zawtórowali mu pozostali.
– Weźcie ją! Weźcie te zwłoki! Uprawiam seks z denatką! – lamentował zrozpaczony Ambroży.
– Wyłączyć kamery! – zarządził reżyser. – Jeszcze mi tu trup potrzebny! Cholera co robić?
– Starej pewnie ze szczęścia serce nie wytrzymało – ogłosił wszem i wobec swoją tezę dźwiękowiec. – Całe życie szukała tego jedynego; co to ją zrozumie, dostrzeże kobietę, bratnią duszę, a i zerżnie porządnie – i znalazła; poetę i jebakę nad jebaki. Umarła na placu boju, szczęśliwa i zaspokojona, nabita na największego pytonga na świecie.
– I z orgazmem na ustach. Cóż za śmierć! Też bym tak chciała – powiedziała zazdrośnie makijażystka. – Ale się jeszcze taki nie urodził, co by mi dogodził… he, he, a gdzie tu zaruchać na śmierć?!
– Wobec tego uczcijmy jej śmierć minutą ciszy – zaproponował reżyser.
– Czemu nie – wciąż lamentował Ambroży – ale pomóżcie mi na Boga zdjąć ją ze mnie! Bo jeszcze zesztywnieje!

Ledwie reżyser wraz z dźwiękowcem i operatorem nie bez trudu ściągnęli martwą Dalilę z biednego i zdenerwowanego Ambrożego, a właściwie jego wacka, a tu już wskoczyła nań makijażystka…

– Przepraszam panią bardzo – zapytał zaskoczony jej bezpośredniością właściciel – ale czy my się znamy?
– Hi, hi, hi… chyba nie… ale ja tylko tak, na chwilkę sobie przysiądę… aj… aj… aj… chyba źle wymiarkowałam – wybełkotała zaskoczona falliczną wielkością. – Mierz siły na zamiary – dodała jeszcze i wyzionąwszy ducha opadła bezwładnie jak dmuchana lala, z której uszło powietrze.
– O w mordę! I ją też zaruchał na śmierć?! – krzyknął reżyser.
– Sama się zaruchała, sama! Przecież widzieliście, że wskoczyła na mnie równie szybko jak ściągnęła kieckę! – bronił się Ambroży.
– Dwa trupy?! I to w pornolu?! Ale jazda! – dźwiękowiec z typowym dla siebie filozoficznym podejściem analizował całą zaistniałą sytuację. – W „Poruczniku Colombo” z rzadka się to zdarzało, bo z reguły był tylko jeden, ale zabity w sposób wyrafinowany.
– A te dwie to niby najzwyczajniej w świecie zadźgane? Albo siekierą zaciukane? Ciekawym czy Colombo rozwikłałby całą sprawę? – wtrącił operator.

I w tym właśnie oto momencie wszedł do pokoju, paląc wymemłane cygaro, porucznik Colombo. Zerknąwszy swoim jedynym widzącym okiem na ekipę filmową oraz trzech nagusów, z których dwie kobiety szły już tunelem w kierunku światełka powiedział: Sorry I look for Zanussi?

 

Ambroży część IV

Ambroży część II

Część druga.

– Oj, joj, joj, joj, joj!!! – powiedziała prezes wytwórni filmowej Orlowski TVN Porno Style na widok Ambrożego, a dokładniej Ambrożowego fallusa. – Jak żyję i pracuję w tym biznesie, czegoś podobnego nie widziałam! Oj, joj, joj, joj, joj!!! Jest pan przyjęty i to od zaraz! Wyraz twarzy troszkę za bardzo inteligentny i melancholijny, no ale za to sprzętowo nienagannie! Nie, no! Rewelacja! Pojutrze kręcimy! Zadzwońcie do Sandry, Amber i Angeliny. Zaczynamy we środę rano.

***
Sandra, Amber i Angelina, choć nie jedno, a raczej niejednego, w życiu już widziały, uciekły natychmiast po opuszczeniu spodni przez Ambrożego. Następna, specjalizująca się w filmach hard i sado – maso, była dzielna do czasu erekcji, kiedy ciała jamiste zaczęły powoli wypełniać się, powodując odpływ krwi z mózgu u właściciela i jego lekkie omdlenie oraz przerażenie w oczach i ewakuację z planu zdjęciowego wyżej wymienionej. Zadzwoniono w końcu po sześćdziesięcioletnią Dalilę – emerytowaną aktorkę, guru dla wszystkich innych w porno biznesie. Nie obce jej były trójkąty, czworokąty, pięcio, sześcio i siedmiokąty. Nawet mieszane z dogami, karłami, kucykami, knurami i murzynami z plemienia Mandingo. Przyszła i nie uciekła, ale niestety u biednego Ambrożego coś się porobiło, a dokładniej w jego portkach. Ambożowy wacek nie stawał i to mimo usilnych starań Dalili.
Jako urodzony romantyk szukał więzi emocjonalnej, chciał się przytulać, patrzeć prosto w oczy, trzymać za rękę i całować, a w ogóle przed seksem, to chciał nawet porozmawiać! – o sztuce, miłości i szczęściu, a przede wszystkim o poezji.

– Jaką poezję pani preferuje?
– He?
– Co dla pani jest w życiu najważniejsze?
– He?
– Czy lubi pani impresjonistów?
– He?
– Woli pani kino europejskie, czy amerykańskie?
– He?

Na te i inne, tak ważkie dla niego pytania, nie otrzymał odpowiedzi, zresztą Dalila, nawet jeśliby chciała, to akurat w te „klocki” dobra nie była. Znudzona ekipa filmowa, paląc fajki i popijając kawkę czekała na dalszy rozwój wydarzeń, a nieszczęsny Ambroży, trzymając ją za rękę i patrząc głęboko, w puste oczy, wciąż pytał i pytał. W końcu jednak nie wytrzymała. Zerwała się z wyra na równe nogi i eksponując – obwieszone już z lekka do linii pępka, przeciążone wstawionym przed laty silikonem – piersi, wykrzyczała.

– Weźcie mi tego zboczka! Albo mnie rucha, albo nie?!! Za dzień zdjęciowy i tak musicie zapłacić! No co to za perwersyjny osobnik, żeby mnie o takie rzeczy pytał! Tfu! Melancholik przebrzydły! To już kucyk Olaf mniej mnie onieśmielał, o knurze Adolfie, panie świeć nad jego świńską duszą, i dogu Lordzie nie wspomnę! Świat schodzi na psy! Żeby tak kobietę zawstydzać! I to przy ludziach! Złoże skargę do związku, że kręcicie tu jakieś zboczone pornusy.

Po tym wystąpieniu, biedny Ambroży tak się zestresował, że o jakiejkolwiek erekcji, nie mogło być w ogóle mowy i roniąc łzę, która spłynęła po jego smutnym licu, spojrzał gdzieś daleko daleko przez okno i zacytował, z pamięci, cichutko, cichuteńko, fragment, swojego pierwszego wiersza – co to go jeszcze napisał jak walił w domu gruchę.

I kiedy po latach spoglądasz w me oczy
widzę wciąż te pierwsze chwile
gdy młodzi byliśmy i nieśmiali
w ramionach miłości niezdecydowani.

I wtedy to doszło do owej cudownej przemiany. Przemiany, co to przeobraża wstrętny, mętny i śmierdzący zacier w przepyszny bimberek, sraczkowatą fioletową breję w powidła śliwkowe, rzępolenie Jasia na skrzypcach w wirtuozerię Jana w filharmonii, a zdeprawowaną do cna, prostą w obyciu i wulgarną Dalilę w damę. Przypomniała sobie te pierwsze, niewinne miłostki, kiedy to będąc ulubienicą drużyny hokeistów, rumieniła się wchodząc do nich pod prysznic i schylała, tak dla hecy, po mydło. Jak zakochana nieprzytomnie w bramkarzu, obrońcy i napastniku uszczęśliwiała wszystkich, naraz, do utraty tchu. Te dziewicze kochania sprzed kilkudziesięciu lat powróciły naraz i odmieniły ją całkowicie wygrzebując z głębin duszy uczucia piękne, acz zapomniane.

– To pan jesteś poetą?
– A i owszem, łaskawa pani.
– Pański wiersz zachwycił mnie i onieśmielił, przypominając stare dzieje.
– Nie jestem godzien pani na tak wielkie pochwały.

Po tych słowach ekipa filmowa zdębiała zupełnie: dźwiękowcowi wyleciał pet z ust i wpadł do kubka z kawą, operator spadł z krzesła i zachłysnąwszy się piwem, począł czkać bezustannie, a reżysera tak zamurowało, że zaniemówi, choć jeszcze przed sekundą sypał sprośnymi dowcipami jak z rękawa. Ambroży i Dalila siedzieli teraz nadzy na brzegu łóżka: on trzymał ją za rękę patrząc prosto w oczy, a ona gładząc, po potężnym ale miękkim fallusie, uśmiechała się zalotnie mrugając oczami jak trzpiotka.

– No co też pan? Przyjcież wiersz był wspaniały.
– Ależ to jeden z pierwszych, jeszcze nieudolny i naiwny w swej szczerości.
– Może dlatego właśnie mi się spodobał? Przypomniał mi siebie samą, kiedy to oddawałam swe ciało każdemu bezinteresownie, czerpiąc radość z ich szczęśliwych oczu, delektując spoconymi barkami i gorącym oddechem?
– Wobec tego kochała pani? Zaznała prawdziwej miłości?
– Nie… nie dane mi było… wszyscy widzieli tylko wielkie, kształtne piersi, jędrne pośladki i głębokie gardło. Ot i wszystko. Chyba tylko knura Olafa, Panie świeć nad jego świńską duszą, przysparzałam, a właściwie mój zadek, o szybsze bicie jego knurowatego serca, które skończyło zapewne jako karma dla kotów.
– No widzi pani, a ja za to zatraciłem się w onanizmie i poezji, jednak te dwie muzy nie sposób było ze sobą pogodzić i wybrałem, o ja nieszczęsny, porno biznes myśląc, że wacek do kolan to już wszystko. Jednak teraz wiem, że bez uczucia jest tylko bezwartościowym narzędziem, kawałkiem mięsa, co to tylko dynda między nogami, przeszkadzając w biegach przez płotki.
– Naprawdę uprawiał pan sport? Ja również miałam do czynienia ze sportem, a zwłaszcza z hokeistami. To może pójdziemy do mnie, porozmawiamy o życiu, a pan poczyta mi przy filiżance herbaty swoje wiersze?

I w tym momencie reżyser nie wytrzymał i odzyskawszy język w gębie, począł się wydzierać.

– Czy wyście powariowali, czy jak?! Ekipa zamówiona, umówiona i obecna, apartament wynajęty, catering, fryzjerka i makijażystka też, a wam się ruchać nie chce tylko o poezji dyskutować?! Nie! jak żyję, czegoś podobnego nie widziałem! To my tutaj pornola kręcimy, czy jakiegoś Pegaza? A może ja pokoje pomyliłem? Może tutaj naprawdę jakiś wywiad, porno babci z big fujarą, miał się odbyć, co?! Nie no zwariuję! Dzwońcie do właścicielki, co robić?!
– Panie reżyserze – odezwał się dźwiękowiec – ale ja chętnie posłucham, bo w sumie to z wykształcenia jestem artystą muzykiem, konserwatorium kończyłem, wydział kompozytorski. Wie pan, nie ma popytu na symfonie i opery – piszę więc do „szuflady”, a że żyć z czegoś trzeba, to dorabiam w porno biznesie, bo to pewny kawałek chleba jest.
– A kiedy kończyłeś – odezwała się na to makijażystka – chodziłam kiedyś, w czasie studiów do waszej stołówki, bo u nas na uczelni swojej nie mieliśmy.
– Dziesięć lat temu się broniłem… plastyczka?
– Tak, kończyłam malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych, sześć lat temu – mogliśmy się rozminąć. Teraz coś tam maluję, ale na makijażach w pornosach, też niezła kasa jest. Poza tym ja erotomanką i nimfomanką jestem, i co się napatrzę to moje. Pamiętam, że byłam na waszym akademickim koncercie… chyba coś z organami graliście?
– III Symfonię „Organową” Saint – Saens’a?! To ja grałem wtedy, w zastępstwie, na organach, bo kolega zachorował. Ale zbieg okoliczności!
– Jakoś za nim nie przepadam, jest dla mnie nazbyt eklektyczny i czasami błędnie łączony, zresztą tak jak Ravel, z impresjonizmem, a przecież ci dwoje to muzyczni konserwatyści – wtrącił operator.
– O co ja słyszę? Kolega nie dość, że filmowiec to i z muzyką za pan brat – zdziwił się dźwiękowiec.
– Eee tam… tylko średnią na fortepianie zrobiłem… ale techniki na preludia Debussy’ego wystarcza i czasami sobie grywam dla przyjemności.
– Ja jestem po rzeźbie – włączyła się do rozmowy fryzjerka – a fryzjerstwo, i to nawet w pornolach, to też taki rodzaj rzeźby jest. Zobaczcie jakie fikuśne kitki Dalili porobiłam?! Szkoda, że nie widzieliście jak jeszcze kiedyś się z kucykami bzykała… jaki ekstrawagancki fryz temu konikowi na grzywie uplotłam! A ogonek jak my poskręcałam – cudo, cudo, mówię wam!
– A ja, krótko po filmówce, to niezależne kino kręciłem – odezwał się smutno reżyser – to były czasy… żadnych zobowiązań, wytycznych, nacisków… znajomi ze Szkoły Teatralnej to u mnie za „friko” grali… no niech będzie, za flaszkę, a jakie odjechane filmy kręciliśmy… szkoda gadać.
– O widzi pan – włączył się Ambroży – wychodzi na to, że teraz prawdziwych artystów nie doceniają…

***

Pewnie owa dyskusja potoczyła by się dalej, gdyby nie Ambrożowy wacek, którego lekkie drygnięcie nie umknęło uwadze ekipy.

 

Ambroży część III