Archiwum kategorii: Prywatnie

Jabłko

Wsiadam do przedziału. Pociąg stoi, a do odjazdu jakieś 5 – 10 minut. Po jakimś czasie gościu naprzeciwko wyciąga jabłko i zaczyna je jeść.

Chrup… chrup… chrup… chrup… i na dodatek głośno dyszy przy gryzieniu tego co ma w ustach, bo gryzie mając je rozchylone…

Na początku jakoś tego nie zauważam, ale wiecie – to tak jak z tykaniem zegarka, niby nie przeszkadza, ale jak przytrafi ci się bezsenność, to o drugiej trzydzieści w nocy jesteś w stanie wstać, wziąć młotek i roztrzaskać w drobny mak nawet stuletni, naścienny antyk.

Tak było i w moim przypadku. Się wsłuchałem w to dyszenie i „chrup, chrup” i zaczęło mnie to normalnie powolutku wku*wiać. Co gorsza pociąg wciąż stał, nikt nie rozmawiał – złowroga cisza, z wybijającym się koncertem na jabłko solo, zdominowała całą ciasną przestrzeń przedziału. Ale wiecie, myślę sobie: mam miejsce, pociąg za chwilę ruszy, stukot kół zagłuszy „chrup, chrup”… a poza tym ile można jeść jabłko?

Słowem siedzę. A tu chrup, chrup, chrup… i dyszenie, mlaskanie, dyszenie… i znowu chrup, chrup, chrup… a jabłko duże, z tych zielonych i twardych, chyba z Izraela… chrup, chrup, chrup… „Nie, no ku*wa chyba wymięknę” – myślę sobie.

Ale jest nadzieja – facet jest już za połową, a do odjazdu zostały ze dwie minuty. Wytrzymam. Mam miejsce, jeszcze z trzydzieści razy chrup, chrup i z sześćdziesiąt mlaskań, dysznięć i postękiwań… Dam radę! Powinienem przez te ostatnie minuty się jakoś wyalienować, zamyślić, ale nie, nie mogę i choć to wbrew logice zaczynam się coraz częściej przyglądać gościowi z jabłkiem. Jest to jakiś masochizm z mojej strony, bo denerwuje mnie to niemiłosiernie i jestem bliski jakiejś wewnętrznej eksplozji. Widzę jak zatapia zęby w miąższu biorąc jednocześnie oddech. Widzę w rozchylonych ustach jak rozdrabnia kęsy na coraz mniejsze kawałki, przełyka je i na powrót zatapia zęby w jabłku cały czas głośno dysząc. Przyglądam mu się coraz bardziej dokładnie, obserwuję jego brwi i oczy, język, który co rusz oblizuje wargi. Zaczynam go nienawidzić. Wyobrażam sobie, że wstaję i zaczynam go dusić obiema rękami, a inny pasażer wciska mu w otwarte usta całe, duże jabłka upychając kolejne pięścią. Albo po prostu, że biorę siekierę i walę go nią z całych sił w łeb.

Czas jednak pracuje na korzyść moich starganych nerwów, bo oto następuje ostatni kęs, który prawie spożywam oczyma z gościem, a godzina odjazdu wybija! Złość ulatuje jak para z czajnika po zdjęciu gwizdka, zaczynam dochodzić do siebie, napięte mięśnie się rozluźniają – czekam na odjazd. Gościu wyrzuca wreszcie dokładnie obgryziony ogryzek i przełyka po raz ostatni zawartość swojego otworu gębowego. Zaczyna coś majstrować w swojej brązowej teczce. Czegoś szuka. Obserwuję go z coraz większym niepokojem. Nie, nie wierzę! Wyciąga drugie jabłko! W tym czasie pani przez megafon zapowiada, że pociąg odjedzie z piętnastominutowym opóźnieniem! Wychodzę z przedziału, a łza wku*wienia rosi me lico.

 

Amnezja

Wybory do sejmu w roku jakimś tam. Idę głosować. Podchodzę do szanownej komisji. Przed każdym z członków szanownej komisji kartka z listą ulic. Widzę swoją. Podchodzę.
Pani mi się pyta: „Na jakiej ulicy mieszkam?”.
Ja: „Eee…” – o ku*wa zapomniałem… „Eee…” – i podaję jej starą nazwę, jak za komuny – „Eee… Nowotki.”
Ona szuka, szuka, szuka i mówi: „Ale nie ma tu takiej…???” Ktoś starszy z komisji podpowiada jej na ucho, że ona się teraz św. Stanisława nazywa.
Okej, odnajduje ją i pyta się dalej: „Nazwisko i imię???”
Ja: „Eee…eee”… ku*wa też zapomniałem!!!
Czasami nie mogę w to uwierzyć… ;-)))

Gdzie są kible z półeczkami???

Kiedyś to, panie, jak se walnąłem klocka, to było wszystko widać. Czy czerwony po buraczkach, czy zielonkawy po szpinaku – brrrr – i czy nie daj Boże, jakieś, panie, robactwo się w podrobach nie zalęgło… się normalnie miało, panie, przegląd całego stolca na bieżąco. Półeczka była w dechę! A jak na ten przykład się jakaś sraczka przytrafiła, to panie, człek wiedział od razu od czego – plendz na półeczce mówił wszystko, a nawet krzyczał: „po ch*j popijaleś czereśnie zimną wodą!!!”.

A teraz, panie, robi się klocka, który od razu idzie pod wodę, spłukuje się go i gówno widać… hm… znaczy się nie widać gówna, słowem normalnie nic nie widać. Dieta i jej strategiczny wpływ na podroby pozostają jedną, wielką, gównianą tajemnicą. No i ku*wa mać jeszcze to: walisz klocka i jak, ku*wa, zapomnisz wcześniej położyć na menisk wodny kibla, membranę zabezpieczającą ze srajtaśmy, to jest, ku*wa, chlup i masz panie chlup na kloace, a i d*pę i jaja mokre… czasami… jak jest duże chlup! Pół biedy jak, panie, srasz w domu – wiadomo: sram ja, sra żona, srają Stasiu i Józek. Kibel jest familijny i swojskie dupy na nim siadają, srają i szczają. Ale jak ku*wa srasz gdzieś indziej i zapomnisz o membranie zabezpieczającej?!! Na ten przykład na jakiejś, gównianej tankszteli, gdzie przemiał klockowo-urynowy jest międzynarodowy, od ku*wa jeb*nych gór Uralu do Łuku Triumfalnego?!! Siadasz se, wiadomo, człek z trasy wstrzymywał klocka i ze cztery godziny, to się nie zastanawia – idzie, siada i sra, a tu chlup… dupa mokra. I się panie zastanawiasz: zanim zrobiłem klocka, to się odlałem, znaczy mam na kloace wodę z kibla i swój mocz… ale ku*wa nie wiem, czy ktoś przede mną się nie odlał i nie zapomniał spłukać?!!! No ku*wa ładnie!!! A ja jako pesymista zakładam, że to jakiś Jurij z gór Uralu zostawił swój mocz, nie spłukal i mam go teraz na dupie… plus oczywiście moje szczyny. Ch*jowo w ch*j. A ja ku*wa wiem, czy mi jakiś kalafior na dupie nie wyrośnie?!! Bo Jurij, panie, to bydlę nie szczepione może być – siedlisko chorób i bakterii – znaczy się. Nie, nie, żebym coś do Ruskich miał. Naród, panie jak każdy inny. Sam przecież nie raz z nimi chlam, bo to swojskie chłopaki są. Ale co innego spoufalać się wódą, a co innego moczem! Ale najgorsze jest to, że mi się kupa na wybojach, na trasie ubiła i jest teraz wieloczłonowa, jak u królasa, panie, i po pierwszym chlup jest i drugie, i trzecie, i czwarte, i piąte… a za każdym chlup jeb*ny mocz Jurija z gór Uralu, ląduje mi na samym środku mojej dupy!!! Malina, ku*wa!!!

Kiedyś panie, po kilku takich „chlup” byłem taki zdesperowany, że umyłem sobie dupę na tankszteli w umywalce… normalnie: nachy na dół, dupa do góry, mydełko w płynie na wite i jechane… kloaka czysta. Ino sie ciut jakiś Helmut zdziwił jak mnie naszedł z dupą w umywalce. Ale jakby nie było higiena, panie, ważniejsza niż poruta na obczyźnie. A co miałem panie zrobic? Jechać z moczem Jurija na dupie przez resztę trasy? To już lepsza poruta i czysta dupa. Bo panie w życiu najważniejsze są trzy rzeczy: czyste sumienie, czysta wódka i czysta dupa. I tych trzech zasad należy się trzymać. Ech ku*wać twać kwa, kwa rakwa… były kible z półeczkami i nie było problemu. A teraz? Sranie, bobel, chlup, mocz Jurija, dupa w umywalce i poruta za granicą. Już się nawet zastanawiałem, czy ze sobą w trasę nocnika nie wozić? Ale gdzie ja ku*wa, taki wielki nocnik dostanę?!!

 

 

Na ch*j nam autostrady?!!

A idź pan do cholery z tymi autostradami panie, porażka, mówie panu: ształ, ształ, wszędzie ku*wa jeb*ny ształ!!! Jechaliśmy ze szwagrem fiaciorem do tej całej Germanii, co by trochę sprzętu ADG ściągnąć na handel, wie pan fiacior kombica i jeszcze z przyczepką panie, pakowne to to, że hej… dzie tam tera te samochody panie. Żeśmy panie, ledwie jeb*ny Berlin przejechali, a tu ku*wa jeb*ny ształ, no to stoimy… Szwagier paliwa, rozumiesz pan, na całą trasę w kanistrach nabrał, w te i we w te ma sie rozumieć, bo tam panie na stacji to drożyzna w piz*u, a my ku*wa stoimy panie, a paliwo idzie… a wie pan, gasić i zapalać, jak tu co chwila trzeba te trzy metry ujechać to przejeb*ne szczególnie, że szwagrowi się rozrusznik zacina.

No ale panie jakoś się ruszyło i dobrze panie, bo jak mam na te szwabskie mordy patrzeć wef tych ku*wa mercedesach jeb*nych to mnie panie, ch*j spala! No to jedziemy, ale panie nie za długo, bo se na drogę kilka mocnych wziąłem i tak mnie panie przyszpiliło, że mówię do szwagra „te szwagier, robimy zjazd na pobocze bo se muszę ku*wa „małego przewinąć!!!”…a on mnie na to, że się nie zatrzyma… W pierwszej chwili myślałem, że się przesłyszałem, ale widzę, że ani nie zwalnia, ani nic. Myślę sobie: „wątroba nie mięso, szwagier nie rodzina” – przyp*erdolę mu za chwilę, jak nie stanie, no to mu gadam „stawaj mi tu zaraz bo ci przyp*erdolę za chwilę, jak nie staniesz!!!”, a on na to, że na autobanie nie wolno, bo ino się stanie panie, to od razu policja i mandat z trzysta marasów murowany. I mi gada, że za dwadzieścia kilosów będzie tanksztela to się odlejemy. Jeb*ne autostrady panie, u nas se pan na pobocze zjedziesz i po sprawie, a tam ku*wa to ni ch*ja inaczej, jak tylko na jeb*nej tankszteli! Zatrzymać się nie wolno panie!!! Co to ku*wa jest?!! Też jeb*ne szwaby wymyśliły.

No ale dobra, jakoś wytrzymałem, dojechaliśmy, idziemy się odlać, a tu jakiś murzyn panie, stoi i na tace zbiera, jak ktoś wychodzi z kibla. Nic ino żeśmy się ze szwagrem za budynkiem odlali. Szwagier śpiący panie, się zaczynał robić, wie pan szmat drogi za nami już była, do tej granicy tośmy z osiem godzin jechali, a mnie pan rozumiesz te chuje już trzy lata prawko trzymają, to i zmiennika nie miał i mówi, żeby jakąś kawe se trzasnąć… a w ogóle panie to prawko to mi niesłusznie wzięli, kiedyś panie za komuny się po kielichu jeździło i panie wypadków tyle nie było… aha panie, no to idziemy na te kawe, na te całą panie, tanksztele, luuudzi… a gdzie tam ludzi… jeb*nych panie szwabów pełno, jak mrówków panie, a to się cieszą panie, nie wiadomo z czego, bo z tych swoich autoban to chyba nie, bo to ku*wa wszędzie ształ, ształ, jeb*ny ształ , a to gadają po ichniemu i nic pan panie, nie rozumiesz, a ubrane to to… drewniaki panie, łobleczone na giry, aaa szkoda gadać… my to ze szwagrem elegancko – nówki dresy z kreszu, a dla wygody laczuszki panie, wszystko nowizną z bazaru czuć.

No to idziemy se tą kawe kupić, se myśle, se wezme też, bo już mnie po tych browarach normalnie rozdęło jak łowce panie, co to się mokrej trawy najadła, szwagier już się śmiał, że mnie bebzol trokarem przebije… he, he, ku*wa he, he… no to kupujemy te kawy panie, jakoś wie pan, na migi, że dwie, kawa, kawa i jakoś się udało, a ku*wa drogie jak ch*j, biorę panie łyk, o ku*wa co to panie jest?!! Ani panie fusów na dnie, ani panie szklanki, ino w takiej tyciuniej filiżance panie, na ch*j z taką kawą i to panie, za takie pieniądze?!! U nas panie, to za te siano, to se pan, całą pakę kupisz, normalnie wrzątkiem panie, zalejesz w szklance, i pasuje. No ale przykurzylim do tej całej panie kawy, posiedzielim chwile, za budynkiem się drugi raz odlaliśmy i jazda dalej na jeb*ne autobane, na „wystawke” panie, po sprzęt ADG…

Ja tam na światłach nie jeżdżę

Ja tam na światłach nie jeżdżę… silnik więcej bierze, żarówki się też zużywają… z tego też powodu staram się po zmroku, raczej nie jeździć. Klimę niby mam, ale nie włączam… od razu mi w moim Matizie moc spada, jeszcze jak jadę z żoną, teściową, ciotką i najstarszym – a chłopak waży… w teściową się wdał – to już w ogóle nie może uciągnąć, a o spalaniu to nie wspomnę. No to nie włączam i koniec, staram się przez to mało latem jeździć, a jak już, to raczej w chłodniejsze, albo pochmurne dni, bo nocami to przez wzgląd na światła, jak już wspomniałem, nie jeżdżę…
Zimówki to strata pieniędzy, wykombinowali to producenci, razem z tymi od zmieniania opon, kasę se nabijają i tyle… że niby lepsze, gó*no prawda, nic nie lepsze, o kasiorę chodzi, a jak jest dużo śniegu, to siedzę w chacie i tyle… na tę sumę do kościoła, to se mogę z buta dojść, z żoną, ciotką i najstarszym… Ale przez to autko jak nówka, prawie z dziesięć lat, a folenkę z siedzeń dopiero niedawno ściągłem, żona mi z teściową takie ładne pokrowczyki z kocy uszyły… i pasuje, nie będę przecież w sklepie kupował i kasy tracił… Jedna ino plama jest, najstarszy mi kiedyś czekoladą zapaskudził, myślałem, że chu*a zatłukę, ale żona mi sztachetę z łap wyrwała… Za to w domu jak mu wpie*dol kablem od maszynki dałem, to z dobry tydzień go do szkoły nie puszczaliśmy, takie miał siniaki… ale ch*j zapamiętał… ho, ho… teraz na sam widok czekolady, jakieś takie lęki ma i posikuje… „nauka nie poszła w las” jak to się mówi…he, he, ku*wa he,he…