… się wielce szanownych Państwa pytam ponieważ: Wracam sobie z pracy, jak zwykle przed północą… hm… zaczyna się obiecująco, ale nic z tych rzeczy – żaden big mol w szafie, czy nagi hydraulik w kuchni. Wykonuję szybką kompiółkę i… jakoś taki z lekka się ściągnięty czuję, znaczy odtłuszczony, szukam przeto jakiegoś smarowidła, nie ma w zasięgu wzroku niczego do smarowania ciała, ino jakieś wynalazki żony… coś tam Garniera w takiej dużej pomarańczowej butelce – na ten przykład. Pytam się żony – raczej retorycznie – „co to jest”, żona coś tam mi mówi, ja coś tam odpowiadam: „dobra, dobra”… nie słuchając jej oczywiście wcale – jak to mam w zwyczaju – bo kto by się tam baby słuchał. No to jadę po całości, gdzie popadnie, na „grubo” tym smarowidłem. Jak się później okazało ona powiedziała, żebym uważał z tym „balsamem” i raczej równomiernie cieniuśko się smarował i przede wszystkim umył dokładnie ręce po całej operacji, bo to samoopalacz jest…
Budzę się rano, ręce mi tak dziwnie pachną, a właściwie śmierdzą i do tego taki pomarańczowy odcień mają, jak po obraniu centnara orzechów włoskich – szczególnie od wewnętrznej strony. Na początku pomyślałem sobie, że to słońce z rana taki efekt daje, no i jeszcze oczy mam zaspane. Ale po jakimś czasie zauważyłem, że ręce to pikuś, gorzej wyglądają przestrzenie między palcowe… po prostu MAHOŃ!!! Spotkałem później kumpla na stacji kolejowej, przywitaliśmy się i opowiedziałem mu po chwili co mi się też „wesołego” z rana przytrafiło. Powiedział, że ten brąz między palcami to od razu zauważył. Bał mi się nawet rękę podać, bo pomyślał sobie, że mam jakąś zaawansowaną grzybicę… Najgorsze jest to, że kolorek trzyma bardzo dobrze i ani myśli schodzić, a z tymi „cieniami” między palcami to ręce mi wyglądają jak łapy jakiegoś umarlaka, albo zombi… Na dodatek żona się ze mnie śmieje żartując sobie, żebym z pięć pralek ręcznie wyprał, to na pewno kolorek ciut zblednie.
Ech… kiedyś, za komuny panie, było ino Nivea i było dobrze. Jak se człek na owłosioną girę nałożył to trza było nie lada wysiłku, żeby to to rozsmarować po całości nie tracąc owłosienia. Ale nic się nie działo! A teraz panie: krem po oczy, krem na cycki panie, krem na brzuch, krem na same giry, krem wysuszający, krem nawilżający, krem natłuszczający, krem do smarowania kur*a chleba panie, krem żeby kłaki się wykruszyły… aaa… szkoda gadać. Słodomia i Głomoria panie…
Archiwum kategorii: Prywatnie
W salonie samochodowym
Bo to jest tak:
Wchodzisz do salonu. Widać, żeś porządny klient. Podchodzi sprzedawca:
Sprzedawca: Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
Klient: A… dzień dobry, mam jakieś sto, dwieście tysięcy do wydania na samochód i tak sobie chodzę po salonach i sprawdzam…
S: A… sto, dwieście tysięcy hm… o witaj Panie, może kawusię, herbatkę, drinka, lodzika…
K: Słucham…???
S: No kawusię… herbatkę… drinka… albo zrobię Panu laskę, jak kupi Pan ode mnie samochód…
K: No wie Pan!!! Ja chciałem się tylko rozejrzeć!!!
S: Ale ja naprawdę dobrze robię lodzika… nawet może mnie Pan tam posunąć na zapleczu – mam taki żelik intymny, żeby sobie Pan nie obtarł…
K: Ja tylko chciałem się rozejrzeć po salonie!!! A co mi Pan tutaj pokazuje???
S: A… to… to zdjęcie mojej żony… chce ją Pan… na godzinkę, na całą noc, na weekend???
K: Panie!!! Co Pan???
S: Dobrze się rżnie, robi laskę z połykiem, wali się w dupalka, a nawet lubi złoty deszczyk… Weź Pan kup ode mnie samochód!!!
K: Hm… nawet ładna ta Pana żona, a naprawdę dobrze się wali???
S: Erste klasse, mówię Panu, ostatni klient co kupił ode mnie samochód, to chciał się z nią nawet chajtnąć – tak mu Panie niemca w hełm wzięła!!!
K: A co bym musiał kupić od pana?
S: No jak kupi Pan jakiegoś furasia z klasy wyższej, to ma ją Pan na cały weekend – w piątek po pracy ją Panu przywiozę, a w poniedziałek z rana jak pojadę do roboty, to ją od Pana wezmę,
K: A jak coś z klasy średniej ?
S: No to zależy – jak coś dobrze wypasionego to na dzionek, jak golasa to na godzinkę.
K: A jak kupię coś taniego, jakaś podstawowa wersja, klasa B, wie Pan, nie dla mnie – dla syna na osiemnastkę,
S: No to chodź Pan tam, do tego Van-a… wyliżę panu rowa i gratisową kawusię jeszcze zamówię.
K: Kurde… ale jednak ładna ta Pana żona… A wie Pan, kupię od Pana coś wypasionego z górnej póły i dla syna na osiemnachę też kupię, z klasy B… ale czy poszła by ta Pana żona, tak na trzy, cztery baty… Wie Pan kumple na mecz przyłażą, to byśmy ją sobie ruchnęli po pijoku we czterech???
S: O Panie! Jest twoja!!! Jutro przed dwudziestą ją przywiozę, wymytą i wygoloną… A teraz idziemy zrobić przedpłatę i podpisać stosowne papiery.
Mija kilka tygodni od kupna. Coś niedobrego dzieje się z samochodami. Klient pojawia się w wyżej opisanym salonie.
K: Dzień dobry Panu, pamięta mnie Pan???
S: A… to Pan… O co chodzi?
K: Bo wie Pan, ten z wyższej póły, co od Pana kupiłem, to jakiś feralny jest. Połowa rzeczy w nim nie działa, silnik bierze olej na potęgę i jeszcze rdza mi po dwóch tygodniach wyszła.
S: Hm… No nie wiem sam…
K: A ten, co dla syna kupiłem, to mi znajomy blacharz powiedział, że jest z dwóch innych zespawany…
S: Aaa spier*alaj Pan! Ku*wa! Samochodu mu się zachciało! No co Pan się tak patrzysz?!! Wypierd*laj Pan, bo ochronę wezwę i Cię ku*wa skują i wyprowadzą stąd, ćwoku jeb*ny! Tej Zbychu, spuść no psy! Jakiś zbokol się dopierd*la do mnie!
Idź w ch*j zboczku jeb*ny!
Koniec.