Polskie Koleje Polarne cz. III

Czyli dramat w trzech aktach.
Akt III

Pierwszego marca nastąpiła, tak znienawidzona przez wszystkich podróżnych, wiosenna zmiana rozkładu jazdy. Wszyscy z drżącym sercem oczekiwali kolejnych „ulepszeń” czasu odjazdu pociągów oraz likwidacji nierentownych połączeń. Kiedy po zimie już zdążyliśmy przyzwyczaić się do starego, który i tak funkcjonował na zasadzie zupełnej dowolności oraz do tygodniowych, czy nawet jednodniowych „poprawek” godzin odjazdu, oto miała nastąpić zmiana całkowita. A musicie wiedzieć, że taka zmiana niesie ze sobą konieczność wycieczki na dworzec kolejowy i zapoznanie się z nią na miejscu, czyli niejako u źródła, bo internet, czy informacja telefoniczna nie nadążały nawet za „poprawkami” w starym rozkładzie jazdy.
Sam niejednokrotnie udzielałem bezpłatnych, telefonicznych szkoleń paniom w informacji, mówiąc, że „ten, a ten odjeżdża w tym tygodniu, planowo o siedem minut później, za wyjątkiem środy, kiedy to odjedzie planowo – planowo, czyli według rozkładu, czyli o te siedem minut wcześniej. Dzwoniłem, nie żeby wymądrzać się, szczycąc swoją znajomością tych wszystkich „kruczków” ale żeby dowiedzieć się, dzwoniąc na dwadzieścia minut przed odjazdem, bo z pracy idę dziesięć, czy nie jest przypadkiem opóźniony. Robiłem tak, żeby uniknąć przymusowej wegetacji w holu dworca głównego, a one nigdy, ale to przenigdy nie były w stanie udzielić mi tej prostej odpowiedzi. Zawsze były bardzo zaskoczone, tak jakbym zapytał, co jest stolicą Zimbabwe? Musiały kogoś wołać i zasięgnąć konsultacji osoby trzeciej. Zupełnie jakby pracowały z dala od dworca głównego, w jakiś podziemiach, czy nawet na innym kontynencie.
Wracając do sprawy. Dwudziestego ósmego lutego, wycieczki podróżnych w ramach niedzielnych spacerów, pospieszyły na dworce kolejowe zapoznać się z nowym rozkładem, który miał bezpośrednio rzutować na ich dojazdy do pracy dnia następnego, czyli w poniedziałek. Byli w ciągłym kontakcie telefonicznym z innymi dojeżdżającymi, aby w razie czego ostrzec ich, że „ten o siódmej, zero pięć, odjedzie o dziesięć minut wcześniej, a ten o siódmej pięćdziesiąt dwie, został zlikwidowany”. Udałem się więc i ja. Kajecik, coś do pisania, czyli w „starym stylu”, bo młodzi robią teraz swoimi „wypasionymi” telefonami zdjęcia tablicy i po sprawie. Zabrałem się za nanoszenie nowych godzin odjazdu i po chwili zorientowałem się, że wyglądają jakoś znajomo. Wyciągnąłem wobec tego stary rozkład jazdy i porównując go z nowym, nie dostrzegłem żadnych, ale to żadnych zmian! Okazało się, że jest identyczny z poprzednim nie różniąc się nawet o jedną minutkę! Całe nasze obawy, dociekania i przypuszczenia kazały się czcze, a niedzielny spacer płonny. Mało tego. Doszły nas słuchy, że ponoć gdzieś tam, na innej linii, Polskie Koleje Państwowe, miast likwidować, uruchomiły jakieś dodatkowe połączenia. Ale przecież zmiana była. Jest nowy rozkład jazdy obowiązujący od pierwszego marca, czyli trzeba było coś zaplanować, zatwierdzić, wydrukować, a mój złośliwy kolega twierdzi, że ktoś musiał za to skasować.
Dodatkowo zepsuła mi humor moja szwagierka zamieszkała w Niemczech, bo przez przypadek w rozmowie wyszło, że te S – bahny, które kursują podobnie jak nasze jednostki, a którymi się tak zachwycałem, stawiając za wzór techniki, właśnie okazały się zupełnie przestarzałe i wymienili je na nowe! Jeszcze ładniejsze i jeszcze doskonalsze. Są całe przeszklone, mają przyciemniane szyby i klimę. Zimą jest w nich ciepło, ale nie gorąco, a latem chłodno, ale nie zimno, jak w pewnym EuroCity, którym to wracałem kiedyś z Warszawy i po tej podróży musiałem położyć się na tydzień do łóżka. Wychłodziło mnie bardziej niż zimą, w tej zepsutej jednostce bez ogrzewania, przy minus dziewiętnastu, bo miałem tylko krótkie spodenki i lekką bluzę, a pan kierownik pociągu podkręcił klimę tak, jakby wiózł w pociągu polarne niedźwiedzie oraz pingwiny i foki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *