Kiedy zziajany dobiegłem na dworzec z zamiarem odjechania osobowym o 13.55, dowiedziałem się, że on już nie odjeżdża o 13.55, a o 14.02. Ale nic to, bo uważam, że trochę ruchu nigdy nie zaszkodzi. O 13.55 odjechał za to inny pociąg w moim kierunku, innej spółki, na który nie mam biletu miesięcznego i wsiąść mi do niego nie wolno. Ech… co tam – pomyślałem sobie przecież to tylko siedem minut. O godzinie 14.02 pociągu jeszcze nie było na peronie, a po pięciu minutach, od zaplanowanej godziny jego odjazdu, poinformowano nas, że jest opóźniony pięć minut. De facto, ten komunikat był już nieaktualny, bo w momencie jego ogłoszenia, już leciała minuta szósta.
Ale komunikaty szły dalej obranym przez siebie torem i analogicznie po dziesięciu minutach, od zaplanowanego odjazdu, poinformowały nas, że zwiększył opóźnienie do dziesięciu minut, później po piętnastu minutach do piętnastu, by na deser poinformować pasażerów o zmianie peronu. Młodzi wespół starymi, kobiety z dziećmi, i my, wiekowo średniacy, ruszyliśmy przed siebie do podziemnego przejścia. Ludzka ciżba poczęła mozolne przegrupowanie na odległy peron, by w trakcie tej „wędrówki ludów” nagle, pod wpływem następnego komunikatu, panicznie i gwałtownie przyspieszyć. Pociąg gotowy do odjazdu!!! – powoduje, że nawet człek chromy i słaby, znajduje w sobie wielkie pokłady, skrywanej energii i „drze zelówy, że aż miło”!
Pędem rzuciliśmy się w kierunku peronu trzeciego, gdzie niestety żadnego pociągu nie zastaliśmy, nie mówiąc o”gotowości do odjazdu”. Za to, na uspokojenie, napis na wyświetlaczu, że opóźniony jest teraz czterdzieści minut. Po czterdziestu minutach, wreszcie podjechał dawno oczekiwany skład. Niektórzy pasażerowie, nie kryli wzruszenia, a w ich oczach malowało się niedowierzanie – „Czy to już?”, „Czy to na pewno ten?”, „Czy naprawdę możemy wsiadać?”. Wsiedliśmy. Było zimno, ale co tam – w drodze ogrzewanie na pewno się załączy.
Jednak w drodze ogrzewanie się nie załączyło, bo przede wszystkim w ogóle nie ruszyliśmy. Kiedy wszyscy zajęli wygodnie miejsca i nadeszła godzina, zaplanowanego, opóźnionego odjazdu, młody konduktor poinformował nas, że pociąg się zepsuł i nigdzie nie odjedzie. Poproszono nas o opuszczenie składu i czekanie na następny. Opuściliśmy przytulne wnętrza, zimnych i przedpotopowych wagonów z demobilu, czekając na peronie. Wtedy właśnie konduktorka z zepsutego pociągu zdradziła nam tajemnicę – Lepiej przejdźcie z powrotem na peron czwarty, bo tam za osiem minut, odjeżdża następny pociąg osobowy – powiedziała troskliwie – ten nie wiadomo o której podstawią?
Udaliśmy się na peron czwarty, a był to peron z którego dopiero co udaliśmy się na peron trzeci* i wybiła w końcu godzina, planowanego odjazdu pociągu, którego jeszcze nie było. Tak po pięciu, dziesięciu minutach głos z megafonu poinformował nas, krótko i już bez żadnych ogródek, że pociąg jest odwołany. Wszyscy jak na komendę rozeszli się, nie wiem czy w poszukiwaniu alternatywnych źródeł powrotu do domu, czy też zimno nakazało im powrót do budynku głównego dworca i kiedy ledwie rozeszliśmy się, komunikat obwieścił, że jednak z peronu czwartego odjedzie pociąg, co to zepsuł się wcześniej na peronie trzecim! Podstawili go i odjechaliśmy! Tak! Pociąg ruszy, nie zepsuł się i nic to, że byłem w domu dobrą godzinę później. Ważne, że dojechałem cały i zdrowy…
P.S. Bardzo martwiłem się, że pobędę w domu krótko, ponieważ musiałem wracać z powrotem, pociągiem o godzinie 17.00, jednak uprzejma pani w okienku, poinformowała mnie, że on dzisiaj nie pojedzie, bo jest odwołany, wobec czego pobyłem w domu dłużej.
* Gwoli wyjaśnienia: peron czwarty i peron trzeci nie sąsiadują ze sobą.