Jest tu zapewne wielu młodych rodzicieli więc myślę, że tekst jest na czasie.
Córka nie lubi robić kupy. Nie żeby miała zatwardzenia, nie w tym rzecz, ona po prostu nie lubi i już!!! A że nie lubi, no to wstrzymuje. Wstrzymuje jeden dzień, wstrzymuje drugi i trzeci. Widać to po niej bo łazi jakoś tak sztywno, mina jej się robi taka poważna i lekko cierpiąca słowem – zwieracz i mimika pracuje. A musi pracować z mozołem, bo po diecie: suszone śliwki do oporu z rana oraz przez cały dzień, popijane letnią wodą z miodem + maślanka + syropik lekko przeczyszczający, to ja bym nie doszedł przy parciu, nawet te pięć metrów do kibla, ino bym się zesrał tak jak siedzę np. teraz przy kompie. Ona jednak jest mocna w „te klocki” i wytrzymuje… nie wiem jak, ale wytrzymuje nawet tydzień i dwa dni – to jej nowy rekord. Robi w końcu tę kupę, a nie robi z własnej nie przymuszonej woli, tylko trzeba ją trzymać na siłę nad nocnikiem. Na szczęście pomaga w ten sposób, że drze się w wniebogłosy, jakby ją kto ze skóry żywcem obdzierał i wyrywa się niczym piskorz. W końcu pojawia się ona: Mega Kupa której nawet ojciec, czyli ja bym się nie powstydził… 20 cm i słuszna grubość. Po tej kupie historia zaczyna się od początku, czyli dieta:-suszone śliwki, do oporu, z rana oraz przez cały dzień, popijane letnią wodą z miodem + maślanka + syropik lekko przeczyszczający…i tydzień budowania nowej Mega Kupy. I tak było do przed, przed wczoraj, bo chyba jednak dieta zwyciężyła ze zwieraczem i mała robi bobelka co pierd, czyli co godzinkę z małym haczykiem w pieluchę. Jeszcze sobie ze dwa razy na nim usiądzie i wiadomo… „kobiety lubią brąz”. Później sadzamy ją z tą „okichaną” pupą (nie wiem po co) na nocnik i tak se siedzi już nic nie wyciskając, może tylko dlatego żeby zapachowy „welon”rozszedł się po pięterku. Nocnik za to, choć jest plastikowy, przeszedł tak zapachem kupy, że wymyć go już nie sposób i w tej chwili jego naturalny zapach, to zapach kupy. A zawsze wydawało mi się, że plastik jest jakiś taki syntetyczny i bezwonny… Nie ma co ukrywać, suma summarum lepsze osiem bobelków a 'la fasolka na dzień,niż jedna Mega Kupa na osiem dni… Niby… bo boble mają przyczepność porównywalną z jakimś Superglue i wytrzeć je chusteczkami dla niemowląt nie sposób. Trzeba ją sadzać do wanny z wodą, żeby się odmoczyły i myć słuchawką do prysznica nastawioną na wąską, acz silną niczym laser wiązkę. Mała pomaga w ten sposób, że krzyczy wniebogłosy, wyrywa się i ucieka jak tylko się da… Jak w końcu usiądzie we wannie i przesunie po niej pupę, to zostawia takie ładne brązowe kreski… miód malina… ale zawsze lepiej brąz z pupy szlauchem odchodzi. Czasami ( jak dzisiaj na przykład)w drodze z nocnika do łazienki odleci kawał bobelka, ja w niego wdepnę i nieświadom porobię „stempelki” tu i tam, a to na wykładzinie, a to na jasnym dywanie z Ikea… tak dla rozrywki… a co mi tam. W końcu pupa jest czysta, pielucha, kremik Sudokrem na obtarcia i czekanie na następny pierd – tak godzinka z małym haczykiem i jazda od początku: nocnik,wanna, szlauch i „stempelki””… tu i tam…W międzyczasie ( jak wczoraj)pies, ten kundel bury, morda ukraińska, zarzygał wykładzinę, którą dzisiaj już ostemplowałem, a przedwczoraj ją lekko osrał iosikał, zaś kot puścił pawia zawierającego pół jakiegoś futrzaka i coś tam jeszcze…Bogu dzięki, że na linoleum…;-)))
No dobra ja tu gadu, gadu, a właściwie pisu, pisu, a córka ma jakąś nietęgą minę…pewnikiem pierd, brąz, „stempelek” i szlauch…