Juju
Kiedy w letnie, gorące popołudnie zaczynałem jeść zupę owocową, Juju właśnie brał rozbieg. Bieżnię stanowiło pięć połączonych ze sobą garaży, a on miał wskoczyć do oddalonej kilka metrów od ostatniego z nich piaskownicy. Poszło o zakład, a kawał placka wynagradzał ryzyko. Zresztą dla jedzenia był w stanie zrobić prawie wszystko. Nie żeby nie miał co jeść, ale nawet wychodząc z domu po obiedzie zdążył już zgłodnieć zanim zaszedł z drugiego piętra na podwórko. Marudził wtedy.
– Ale jestem głodny. Macie coś do jedzenia? Może pójdziemy na epę?
Epą nazywaliśmy ogałacanie wszystkich możliwych drzew owocowych w obrębie naszego rewiru. Obsiadaliśmy drzewa niczym stada szpaków. Wiedzieliśmy lepiej niż nie jeden ogrodnik, kiedy, gdzie i komu pierwsze dojrzewają czereśnie, wiśnie, śliwki czy jabłka. Zresztą tak naprawdę, to żadne z tych drzew nigdy nie doczekało się w pełni dojrzałych owoców. Głód Juja oraz jego namowy zwyciężały w końcu z cierpliwością. Nie wiem gdzie mu się to wszystko mieściło, bo był przeraźliwie chudy i kościsty – w przeciwieństwie do swoich potężnych niczym zawodnicy sumo rodziców. Odkąd pamiętam zawsze widywałem ich na rowerach. Czarne, matowe „kozy” nikły pod wielkimi pupami, które pochłaniały całe siodełka. Najdziwniejszy jednak był styl jazdy – powolny i dostojny z ciągłym łapaniem równowagi. Kiedy widziało się z oddali coś wielkiego, skrzypiącego, piszczącego i powolnego – to byli oni. Gdy robiło się szaro, prowadzone, tworząc z prowadzącym odwróconą literę „V” były jakby trzecią nogą, pozwalając przemieszczać się z mozołem do przodu, a materiałowe siatki zawsze zwisały z kierownicy trąc o przednie koło.
Kiedy wziąłem trzecią łyżkę zupy do ust dbając, aby były na niej i makaron i wiśnia, Juju już szybował niczym ptak w kierunku piaskownicy. Nie zdążyłem jej przełknąć gdy potężnie głośny, rozpaczliwy krzyk rozdarł powietrze jak błyskawica. Wybiegłem na podwórko. Za garażami stało kilka osób, pochylając się nad jedną. Juju przedobrzył i prawie ją przeskakując wylądował na drewnianej balustradzie. Złamał nogę, kość wyszła bokiem, a ja nie dokończyłem już obiadu.