Kasia

W dzisiejszym programie nauczymy się jak jeść psią kupę w eleganckiej restauracji – z francuskiego restaurant – przy pomocy specjalnej do tego celu malej łyżeczki – z francuskiego la petite łyżeczka.

 

Zanim udamy się do eleganckiej restaurant musimy zadbać o odpowiedni wygląd. Panowie obowiązkowo smokingi, bądź fraki i oczywiście lakierki, o muchach nie wspomnę. Panie eleganckie wieczorowe suknie. Kiedy już zasiądziemy w miłym gronie w eleganckiej restaurant i wybierzemy odpowiednie wino, a kelner oddali się w stronę psiarni, możemy poruszyć tak ważkie tematy jak ogólnoświatowy pokój, nowe trendy w modzie i sztuce, czy budowa tematów w fugach Bacha oraz ich wpływ na kontrapunkty w „Das Wohltemperierte Klavier”.

O świeżość dania możemy być spokojni, ponieważ każda szanująca się restaurant mająca w swoim jadłospisie – z francuskiego menu – psie kupy, posiada ze dwa tuziny dogów niemieckich, czy owczarków kaukaskich, które na bieżąco zapewnia dostarczenie tego wykwintnego dania na nasz stół. I oto wuala!!! Wchodzi kelner i podaje do stołu. Bon appetit!!! Kupy powinny być jeszcze ciepłe i parując roztaczać wokół wspaniały aromat. Zbliżając nos na odległość 1-2 cm możemy w pełni rozkoszować się tym nietuzinkowym, wspaniałym zapachem oraz w pełni docenić głębie i złożoność bukietu. Możemy w ramach zabawy lub rozluźnienia atmosfery w przypadku spotkania biznesowego zrobić zakłady, czy dania pochodzą od dogów czy od owczarków, a kelnera poprosić o rozstrzygniecie zakładu.

Następnie przy pomocy malej złotej łyżeczki z długim trzonkiem rozpoczynamy jedzenie. Zaczynamy od szpiczastego zakończenia, a wiec od miejsca, gdzie kupa jest świeższa i bardziej masłowata. Technikę można porównać do jedzenia lodów. Delikatnie zeskrobujemy wierzchnia warstwę, a kiedy uzbieramy już wystarczająca ilość, powoli i z dystynkcją wkładamy do ust rozsmarowując językiem o podniebienie. Po pierwszym kęsie, możemy spontanicznie zachwycić się potrawą wołając: „Magnifique!!!”, „Vive la France!!!”

Jeśli jednak spożywamy psią kupę po raz pierwszy, powinniśmy dyskretnie zasugerować kelnerowi, aby przyniósł wiadra na pawie, dużą rolkę papierowego ręcznika na otarcie łez oraz – w celu zahamowania dalszych wymiotów – kilka litrów wody mineralnej, koniecznie Perrier!

Mietas z Józkiem przejęli Erding Therme pod Monachium. Po krachu na giełdach za oceanem popadły one w pewne, nie do końca jasne, kłopoty finansowe, a w czasie ewidencji okazało się, że właścicielami tysięcy hektolitrów wody są właśnie oni. Przez lata ich nerki przefiltrowały ogromne ilości piwa, które następnie wyszczane w okolicach „pool baru” stało się po oczyszczeniu pełnowartościową wodą – ich kapitałem. Jako posiadacze pakietu większościowego zostali zaproszeni przez zarząd na biznesową kolację.

Dżdżownica Kasia już od dobrych kilku lat przemierzała samotnie kilometry ziemi. Kęs po kęsie posuwała się z mozołem wciąż do przodu, w nadziei napotkania utraconej, bratniej duszy. I wcale nie chodziło jej o seks, albowiem jak każda dżdżownica będąc hermafrodytką zaspokajała się w stu procentach, raczej o wymianę poglądów, rzeczową dyskusję np. na temat wpływu globalnego ocieplenia i coraz większej emisji gazów cieplarnianych na smak i gruzłowatość gleby. Miała kiedyś partnera. Prowadzili ożywione dyskusje o tematach w fugach Jana Sebastiana Bacha i ich wpływie na budowę kontrapunktów, które to mieli okazję podsłuchać poprzez zwały ziemi z oddali, kiedy to mały Helmucik – uczeń Talent Szule  – odgrywał tylko dla nich, swoimi przymaławymi zapuchniętymi od ćwiczeń rąsiami, niesięgającymi nawet septymy. Biedny mały Helmucik. Był dwa razy lepszy od innych, ale ćwiczył cztery razy więcej, bo był dwa razy gorszy. Kładli się i budzili spleceni jak chałka, a fugi i preludia z „Das Wohltemperierte Klavier” utulały ich do snu. On jednak któregoś wieczora poszedł się przewietrzyć na powierzchnię i już nie powrócił. Od tego czasu jej poszukiwania nie ustawały, a jej ciało z tęsknotą wyczekiwało najlżejszej wibracji. Nie wiedziała jednak, że jest jedyną dżdżownicą w doniczce z oleandrem w eleganckiej restauracji.

Mietas po pierwszym kęsie kupy Hansa – doga niemieckiego puścił pawia do donicy z oleandrem pod oknem. Józek sekundę później. Dyskretnie. Małego pawika w prawy rękaw smokingu. Popił woda Perrier, otarł łzy, uśmiechnął się w stronę skonsternowanych twarzy zarządu Erding Therme, po czym zwymiotował po raz drugi w lewy rękaw. Ich proste podniebienia wychowane na gziku i chlebie ze smalcem nie przywykły do tak wysublimowanych dań jak psie kupy. Rzygali, przeto na zmianę, a solówki gardłowych dźwięków przechodzące od czasu do czasu w duet, wypełniały swoją mocą całą restaurację.

Mały Helmucik, który przez lata spędzone w pokoju do ćwiczeń zmienił się w końcu w niewiele większego Helmuta. Siedząc w rogu sali zaczął grać preludium C-dur J.S.Bacha. Jego kariera solisty legła w gruzach, a salą koncertową stały się podejrzane spelunki, gdzie „nowi” witani byli ołowianymi spojrzeniami, a żegnani żelazem kastetów. Dzisiaj jednak grał w zastępstwie w eleganckiej restaurant i zamiast bawarskich heimatmelodie przygotował, już prawie zapomniany, repertuar klasyczny – zaczynając od Bacha.

Znajome, dawno niesłyszalne dźwięki oraz wibracje pawia rzucanego wciąż przez Mietasa przywołały wspomnienia o ukochanym. Dżdżownica Kasia, pomimo podeszłego wieku, wyprężyła się niczym struna. Gdyby miała oczy, zapewne pojawiły by się w nich łzy, ale jak każda dżdżownica, nie miała ich. Westchnęła, przeto z takim smutkiem, z jakim może westchnąć skąposzczet. Z całych sił zaczęła przedzierać się w stronę powierzchni, jej podstarzałe mięśnie pracowały najsilniej jak tylko mogły, a małe, zmęczone serduszko biło wciąż szybciej, i szybciej… Kiedy dotarła na powierzchnię było już za późno. Haust rzygowin zamroczył ją zupełnie. Straciła przytomność, a soki trawienne Mietasa rozpuszczały udręczone jej ciało do akompaniamentu preludiów i fug granych przez Helmuta oraz jelenich ryków Mietasa i Józka…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *