Archiwum kategorii: Kącik ogólnospożywczy

Currywurst mit Pommes

Witam wielce Szanownych Czytelników w kąciku ogólnospożywczym

Poniżej przedstawiam Państwu przepis na prawie narodową potrawę naszych sąsiadów zza Odry (czyli Niemców jakby kto przysnął na lekcji geografii).

currywurstNo i oto stało się. A więc Grüß Gott aus Bayern!

Wyjechałem wreszcie na zasłużone wakacje! Tym razem padło (zresztą podobnie jak w roku poprzednim, i jeszcze poprzednim, i jeszcze poprzedniejszym) na Germanię, jak to określa ten kraj mój kumpel jadąc po ein ganz neues Auto. Tam właśnie przy okazji odwiedzin w różnych miejscach zauważyłem, że wśród różnych dań serwowanych, czy to w ZOO, na basenie, czy nad jeziorem jest jedno serwowane wszędzie. Taki wspólny mianownik niemieckiej fastfoodowej gar kuchni.

Das ist Currywurst mit Pommes!

Danie smaczne, tanie, oryginalne i niezdrowe, czyli spełniające wszystkie wymogi turysty będącego na „urlaubie”.

Nie będę rozpisywał się na temat frytek, czy kiełbasy, bo kto jak kto ale każdy Polak wie co to dobry Wurst, a skoncentruję się jedynie na sosie, bo sos to rzecz w Currywurst mit Pommes najważniejsza, najoryginalniejsza i niepowtarzalna.

A więc przejdźmy do składników

– 1 cebula

– 1 łyżka octu balsamicznego

– 1/4 litra Coca – Coli – tak, tak to nie żart! (no oczywiście może być też i Pepsi, w myśl tego starego powiedzenia, że Cole piją robole, a Pepsi piją lepsi)

– 1 łyżeczka suszonej, zmielonej kolendry

– szczypta chili (jeśli w czasie grilla będzie polewać wódeczkę, to proponuję dwie szczypty, a jeśli dodatkowo zaprosicie znajomych z branży budowlanej, drwali bądź muzyków grających na instrumentach dętych blaszanych lub perkusistów to trzy)

– 2 łyżki sosu Worcester (pełna nazwa Lea & Perrins Sos Worcestershire) – no to jest ciekawostka, bo ja o tym sosie dowiedziałem się niedawno, a jest to ponoć trzecia, po soli i pieprzu, najbardziej uniwersalna przyprawa świata!

– trochę soku cytryny, czyli taki „sik” dla smaku

– pół butelki keczupu

– curry według upodobania (może być łyżeczka lub więcej)

– szczypta pieprzu cayenne (wiadomość dla kierowców – najpierw był pieprz cayenne, a dopiero później Porsche Cayenne)

– oliwa

No to do roboty!

Cebulę kroimy w kostkę, podsmażamy na oliwie, aż do się zeszkli (info dla facetów – to nie ma nic wspólnego ze szkłem, czyli wspomnianą wyżej wódeczką).

Dodajemy łyżkę octu balsamicznego, chwilę dalej podsmażamy, po czym dolewamy szklankę Coli lub Pepsi (resztę można dodać do rumu i wypić). Lekko podgotowujemy żeby nam ździebko zgęstniało.

Następnie dodajemy wspomnianą trzecią, zaraz po soli i pieprzu, najbardziej uniwersalną przyprawę na świecie (naprawdę o niej nie wiedziałem) czyli dwie łyżki sosu Worcester, jeden sik soku z cytryny i pół butelki keczupu oraz paprykę chilli i kolendrę. Mieszamy i odstawiamy z ognia.

Dodajemy jeszcze curry i pieprz cayenne. Mieszamy i wuala! Gotowe! Mamy sos, którym polewamy podsmażoną na grillu, czy na patelni kiełbasę, czyli w naszym przypadku Wurst. Całość lekko, po wierzchu przyprószamy jeszcze przyprawą curry.

Currywurst mit Pommes, jak sama nazwa wskazuje, to kiełbasa w sosie curry z frytkami ale możemy je zastąpić pieczonymi (w ognisku, na grillu czy w piekarniku) ziemniakami lub po prostu bułeczką. Podajemy też oczywiście (jeśli nie z wódeczką) to obowiązkowo z piwkiem – zimny weissbier’ek mile wskazany.

Guten Appetit und Prost!

No to Tschüss…

 

Ser na sernik, czyli potyczki tłumacza

twaróg na sernikDla jasności sytuacji przytaczam treść mojego maila do Was z roku 2008:

Szanowni Państwo, a w szczególności Tłumacze. W sprzedawanej przez Państwa Maślance (lub też Buttermilch) w tłumaczeniu na język niemiecki macie „byka” – błąd znaczy się – kwalifikujący do jedynki ze znajomości tegoż języka. Stoi jak byk: „freihe Bakterienkulturen”, a słowo „freihe” nie istnieje w języku niemieckim… może w dialekcie namibijskim…;-)))

Jeżeli już chcecie użyć słowa „freihe” to na Boga bez „h”, czyli „freie” (wolne, uwolnione), co z kolei i tak nic nie znaczy bowiem we wszystkich znanych mi państwach niemieckojęzycznych używa się z powodzeniem sformułowania: „reine Bakterienkulturen”… czyli „czyste”. O innych formach nic mi nie wiadomo, no może za wyjątkiem dialektu namibijskiego…;-)))

Z poważaniem… Ja.

 

Powyższą wiadomość wysłałem do Was siedem lat temu (Boże jak ten czas leci) i sprawa byłaby się zakończyła, jednak nie całkiem.

A więc moi kochani znowu gafa! Tym razem na swoim produkcie „Twaróg sernikowy naturalny” zrobiliście byka jak byk. W niemieckim tłumaczeniu stoi: „Quarkkuchen naturlich” co znaczy, ni mniej, ni więcej, że mieszkaniec zza naszej zachodniej granicy kupuje gotowy sernik w pudełku (quark = ser, kuchen = placek, quarkkuchen = sernik). I wtedy rozmowa będzie przebiegać mniej więcej następująco:

– Kochanie kupiłeś sernik do kawki?

– Ależ naturalnie słoneczko! Był w takich białych wiadereczkach.

– W białych wiadereczkach???

– No tak… też mi się dziwne wydawało ale stało jak byk napisane „Quarkkuchen” więc wziąłem.

I wiecie co się wtedy stanie… i żeby to dla tego biednego faceta skończyło się tylko nićmi z popołudniowej kawki, a foch żony przeszedł do wieczora…
Ale idźmy dalej. Zrobiliście więc byka i nie ważne kto winien, czy tłumacz (zięć prezesa) czy tłumaczka (synowa wiceprezesa) ale błąd trzeba naprawić (z tym zięciem i synową to oczywiście żarcik). Proponuję więc rozwiązania następujące:

– Kuchenquark – co mogłoby być ale brzmi dla Niemca jak „ser plackowy”.

– Quarkkuchenquark – no! To jest dobre! Proszę powiedzcie teraz to słowo na głos… Quark – kuchen – quark – nieźle nie? Stworzyliśmy je właśnie ze szwagrem i w tłumaczeniu będzie to „ser sernikowy” ale niestety brzmi to jak nowomowa z Georga Orwella albo imię jakiegoś bohatera z odległej galaktyki w powieści science fiction. Ale idźmy dalej.

– Natürlicher Quark – wersja najpoprawniejsza ale nie sugeruje, że to ser na sernik, co być nie musi (tak twierdzi szwagier) ale jeśliby Wam zależało to proponuję wersje poniższe.

– Quark für Quarkkuchen – czyli: ser (twaróg) na sernik lub…

– Natürlicher Quark für Quarkkuchen – czyli: naturalny ser (twaróg) na sernik.

Z trzech ostatnich wersji wybierzcie sobie jedną, którą uważacie za najlepszą, jednak zauważcie, że:

– wersja „Natürlicher Quark” (choć najpoprawniejsza) nie sugeruje, że to na sernik.
– wersja „Quark für Quarkkuchen” nie zawiera słowa „naturalny”, a ono przecież w obecnych czasach być musi! A dlaczego? No to uwaga!

Podam przykład: „Naturalna szynka z kurcząt i mięsa z kurcząt oddzielonego mechanicznie”, „Naturalny żółty ser z oleju palmowego z dodatkiem koszenili, czyli naturalnie wysuszonych na meksykańskim słońcu pluskwiaków, a następnie zmielonych i dodanych dla poprawienia kolorku”.

Wiecie. Te pluskwiaki i to mięso oddzielone mechanicznie, czyli MOM nie brzmią za dobrze. A jak ktoś jest jeszcze w temacie i wyobrazi sobie tą czerwoną pluskwę z której po wysuszeniu pozyskuje się kwas karminowy, który w warunkach naturalnych ma odstraszać drapieżniki, a później dodaje do „papu” i te resztki mięsa i kości od kurczaków przeciskane przenośnikami śrubowymi przez sita w celu oddzielenia frakcji mięsnej od kostnej, to nie za bardzo będzie chciał „coś takiego” kupić. Ba! Może nawet uciec ze sklepu!

Ale mamy (to znaczy producenci) na to sposób! Użycie słowa „naturalny”.

Oto nasza tajna broń. Klient spośród wielu, wielu strasznie i groźnie brzmiących słów wyłowi to, którego się nie boi, czyli „naturalny”. A więc słowo „naturalny” lub też „Natürlicher” jest bardzo właściwe, a nawet bardzo pożądane.

Oczywiście wątek o koszenili i mięsie oddzielanym mechanicznie podałem jako przykład (nie mający nic wspólnego z Wami), w którym starałem się zobrazować ważność pewnych słów i sformułowań o których poniżej.

Wersja ostatnia „Natürlicher Quark für Quarkkuchen”, którą proponuję. I pomimo, że choć może niezbyt zgrabna, to zawiera i słowo „Natürlicher” i sugeruje, że to ser (twaróg) na sernik („Quark für Quarkkuchen”).

U was (w przeciwieństwie do powyższych przykładów) słowo „naturalny”, czy też „Natürlicher”, będzie jak najbardziej na miejscu. Będzie prawdziwe, uczciwe, a jednocześnie wpłynie na sprzedaż. Korzystnie wpłynie na sprzedaż – dodam. Pani Niemka błądząc oczami po półkach w wielkopowierzchniowym sklepie, kiedy mały Jürgen będzie się darł wniebogłosy przyczepiony małymi rączkami do jej bluzki, będzie miała tylko trzy sekundy, żeby się skoncentrować i wybrać ser na sernik. Szybkie oko będzie wyławiało słowa klucze, jak w wyszukiwarce Google, a kiedy dojedzie do całej masy białych kubełków, spojrzy na Wasz kubełek i jej szybkie oko strzeli focię – „Natürlicher” (o, miło, przyjemnie, bezpiecznie) i „Quark für Quarkkuchen” (tego potrzebuję) – i weźmie dwa kilogramowe kubełki sera na sernik produkcji Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej z Czarnkowa.

 

P.S. Z ciekawości zerknąłem w sklepie na maślankę i zauważyłem, że idąc za naszymi (ja i szwagier) sugestiami zmieniliście podpis z „freihe Bakterienkulturen” (źle! – dialekt namibijski), na „reine Bakterienkulturen (dobrze), co Wam się chwali, a i szwagrowi już nie kole w oczy (kiedy czasami pijemy z rana, w kuchni przy lodówce maślankę czarnkowską i nie będę pisał po czym… ).

Ponieważ jest to nasza (ja i szwagier) druga poprawka to wypadałoby szwagrowi jakoś „podziękować”. Myślę, że coś niecoś można by w odpowiednim sklepie zakupić. Zasugeruję nieśmiało, że lubi tę „rudą berbelę na myszach”.

Pozdrawiam życząc przyjemnej pracy.
A skoro już zahaczyliśmy temat twarogu sernikowego to wypadałoby wkleić jakiś przepis na sernik. A więc oto on:

Przepis na sernik z koła gospodyń wiejskich – KLIK.

Przepis na sernik z Koła Gospodyń Wiejskich*

*Najprzód wyrzucamy wszystkich z kuchni, a zaś zabieramy się do roboty. No!
twaróg na sernik

Przepis na sernik

Składniki

– 1 kg twarogu sernikowego (i nie bierzcie czasami jakiegoś waniliowego)

– 6 jaj (temp. pokojowa)

– kostka tłuszczu (tak jest w przepisie, ale na Boga nie walcie margaryny, a masło)

– 1½ szklanki cukru

– garść rodzynek (są oczywiście różne garście, więc niech to będzie „garść na oko”)

– cytryna

– 2 łyżki kartoflanki

– 1  łyżka kaszki manny

– ½ łyżeczki proszku do pieczenia

– 1 szklanka kremówki (można ubić, można też nie ubijać)

Masa sernikowa

Używając miksera utrzeć masło z cukrem, dodać 5 żółtek (białka zostawić) i jedno całe jajo. Dodać ser, startą skórkę od cytryny, sok z cytryny i sparzone rodzynki. Na końcu dodać kartoflankę, kaszkę mannę i proszek do pieczenia.

Ubić białka, ubić (lub nie) kremówkę i dodać do masy mieszając ręcznie łyżką. Nie używać miksera! Można go już wyrzucić przez okno.

Mamy masę sernikową. Przechodzimy do robienia ciasta…

 

Ciasto**

**Dla niewtajemniczonych oraz facetów to jest spód sernika… Leniwi mogą zrezygnować z tego podpunktu, układając na spodzie petitki.

– 2 jajka

– ⅓ szklanki cukru

– ⅓ kostki tłuszczu (oczywiście, że masła!)

– 1 szklanka mąki tortowej

– ½ łyżeczki proszku do pieczenia

No to pieczemy!

Przy pomocy miksera (o kurde! mam nadzieję, że jednak nie wyrzuciliście go przez okno) ucieramy jajka, cukier i masło (może się zważyć, nie przejmować się!). Dodajemy mąkę i proszek do pieczenia cały czas miksując.

Blachę smarujemy tłuszczem (no tutaj może margaryna) i wykładamy papierem do pieczenia. Ciasto wylewany (nie do kibla!) na blaszkę rozcierając równo łyżką, a na ciasto wylewamy masę sernikową.
Pieczemy przez 15 minut w temperaturze 200 °C, po czym skręcamy piekarnik na 180 °C i pieczemy przez godzinkę.

Tak mówi teoria Panie i Panowie, a w praktyce bywa i tak, że do kuchni (a powodów może być wiele) podczas pieczenia sernika, bałby się wejść i sam Belzebub.

Smacznego słowem Guten Appetit!

 

P.S. Jeśli oczywiście widzicie (a piece są różne) że ta godzinka jeszcze nie minęła, a sernik już nabiera od góry koloru węgla kamiennego, tu ulitujcież się nad nim przykrywając jakimś kawałkiem papieru, czy folii aluminiowej.

Chleb na zakwasie z mąki razowej

W dzisiejszym kąciku ogólnospożywczym nauczymy się piec prawdziwy chleb na zakwasie z mąki razowej. Prawdziwy, to znaczy też taki, do którego zrobienia użyjemy tylko mąki, soli i wody.

O Boże! – pomyśli sobie jakiś piekarz z wielkiego marketu. – Tylko mąka, sól i woda?!! Jak to tak może być?!! Co zrobić z tymi workami, taczkami, ba! wywrotkami chemikaliów które dosypujemy do ciasta chlebowego?!! A gdzie polepszacze: tłuszcze, stabilizatory, maka sojowa, dioctan sodu (E262), guma guar (E412) i karmel dla kolorku, że niby wygląda jak z mąki razowej?

Ano wychodzi na to, że te wszystkie proszki są niepotrzebne. Naprawdę? Nie wierzycie? To spróbujcie upiec chleb według poniższego przepisu.

Będę szczery i powiem tylko, że może nie wyjść Wam za pierwszym razem. Może też za pierwszym razem wyjść, a nie wyjdzie za drugim albo trzecim, a może też być tak, że Wam nigdy nie wyjdzie (boście lebiegi) albo wyjdzie zawsze. To nie fabryka i powtarzalność zależna jest od tak wielu czynników, że nawet nie opłaca się w to wnikać. Jeśli jednak Wam w końcu wyjdzie, to satysfakcję będziecie mieli gwarantowaną i przekonacie się jak smakował chleb, dajmy na to sto lat temu, na wsi wypiekany przez babcię Zosię w piecu na węgiel. Zaoszczędzicie też w aptece na suplementach diety ale o tym na samym końcu. Ale przejdźmy do rzeczy…

Składniki:

– mąka żytnia typ 2000 i ewentualnie: mąka pszenna typ 2000, maka pszenna tortowa, bądź wrocławska lub poznańska

– sól

– woda

 Zakwas

Do zrobienia zakwasu (nie zacieru!) potrzebujemy mąki żytniej (typ 2000) i wody. W tym celu nalewamy do słoika pół szklanki przegotowanej wody i dosypujemy pół szklanki mąki. No i czekamy, czekam, czekamy… a na co? Na bakterie, które nam przyfruną skądś i zaczną pożywiać się mąką rozpuszczoną w wodzie, rozpoczynając proces fermentacji mlekowej. Aby nam jednak nie pomarły z głodu to pamiętać musimy o codziennym ich dokarmieniu. W tym celu codziennie dosypiemy łyżkę mąki (żytnia typ 2000) i dolejemy ciut wody – niech będzie, że też łyżkę, po czym zamerdamy ową łyżką całość.

chleb zakwas

Po kliku dniach (4 – 5) wygląda to jak na powyższym zdjęciu. Zakwas powinien pachnieć rozkrojonym jabłkiem i ewentualnie lekko octowo. Jeśli wali jak małpie spod pachy to należy go zutylizować w kiblu, bo i chleb będzie miał podobny zapach. Od czego to zależy, sam nie wiem, ale miejsce w który nasz słoiczek z wodą i mąką będzie się kisił, powinno być ciepłe. Oczywiście na wierzch słoika, można coś nałożyć (gaza, ręczniczek kuchenny) żeby nam nie wpadło do środka jakieś żyjątko i się w nim nie utopiło.

Zaczyn

Jeśli udał nam się zakwas (znaczy, że ładnie pachnie) to możemy (się upić! – nie, nie, żartowałem) przejść do zrobienia zaczynu (to również nie zacier!). Zaczyn to zakwas, do którego dolewamy (najlepiej w dużej misce) dwie szklanki wody, dosypując dwie szklanki mąki żytniej (typ 2000) po czy mieszamy całość i odstawiamy do następnego dnia.

chleb zaczyn

A na następny dzień zabieramy się do robienia chleba

chleb zaczyn 1

Do miski z zaczynem (zdjęcie powyżej) dodajemy mąkę. Dodajemy kręcąc drewnianą łyżką (bądź też inną) tak długo, aż damy radę ukręcić. I tutaj musicie pofantazjować i poeksperymentować, bo:

– można dodać tylko samej mąki żytniej typ 2000

– można dodać pół na pół, mąki żytniej typ 2000 i pszennej typ 2000

– można dodać też mąki orkiszowej albo zwykłej pszennej poznańskiej, czy wrocławskiej

A więc pełna dowolność ale pamiętajmy, że chleb z samej mąki żytniej typ 2000 będzie kleisty, zwarty i twardy (wysoce prawdopodobne jest też to, się nie uda) więc może na początek spróbujcie (do miski z zaczynem) dodać pół na pół mąki pszennej typ 2000 i zwykłej mąki pszennej (tortowa, poznańska, wrocławska słowem: ganc egal).

chleb ciasto 2

Kiedy nie damy rady już ukręcić ciasta tą drewnianą łychą, wysypujemy stół mąką i zabieramy się do wyrabiania ciasta rękami. Oczywiście, żeby się nie denerwować wprost niewyobrażalną kleistością tego „pawia” (przepraszam CIASTA! CIASTA!) poniżej, ręce też dobrze jest „wymączyć w mące” (łał! cóż za styl).

chleb ciasto 3

No to zabieramy się do wyrabiania ciasta. Wyrabiamy, czyli (to dla facetów): ugniatamy, kulamy, rozpłaszczamy, znowu kulamy i ugniatamy i tak w kółko, cały czas oczywiście dosypując mąki.

chleb ciasto 4

Kiedy ciasto będzie jak plastelina, wykładamy foremkę papierem do pieczenia, lekko przyprószamy mąką i przekładamy ciasto do foremki na godzinę, w ciepłe miejsce do wyrośnięcia.

chleb w foremce

Po godzinie wkładamy formę z ciastem do rozgrzanego do 200 – 220 °C piekarnika. Można też włożyć na dno piekarnika naczynie z wodą oraz lekko nią skropić wierzch ciasta lub posmarować pędzelkiem. Ja używam do tego celu „psikatka”, czyli rozpylacza, uchylając drzwi piekarnika i zraszając kilkukrotnie wierzch chleba. Skórka nie będzie wtedy zbyt twarda (na moim pierwszym chlebie ułamałem sobie ząb!).

Po godzinie można skontrolować stan wypieczenia chleba dźgając go po prostu patyczkiem i sprawdzając czy ciasto wewnątrz jest kleiste, czy już dostatecznie wypieczone. U mnie z reguły trwa to godzinę i piętnaście, dwadzieścia minut. Kiedy widzimy, że wierzch zaczyna nam się za mocno przypalać, przykrywamy chleb kawałkiem papieru do pieczenia albo folii aluminiowej.

Efekt jest taki jak poniżej – to chleb upieczony tylko na mące żytniej, typ 2000 dlatego wygląda też tak oryginalnie.

chleb wypieczony chleb żytni 1 chleb żytni 2

Po wyjęciu z piekarnika odstawiamy go na na 3 – 4 godzinki, a później trzymamy owinięty, najlepiej w lniany ręcznik (błagam, nie trzymajcie go w foliowej tytce).

(Ja osobiście po takim chlebku pierdzę, dlatego codziennie go nie jadam. Co prawda po piwie też pierdzę, ale bez chleba jakoś wytrzymam, a bez piwa nigdy!)

Smacznego!

 

P.S. No i wiedziałem, wiedziałem, że zapomnę! A zapomniałem o tym, żeby dodać sól! Sól! Sól! Nie zapomnijcie dodać soli. A dodajemy ją najlepiej przy wyrabianiu ciasta jeszcze w misce i oczywiście dla smaku, czyli dwie, trzy, cztery szczypty (trzeba polizać języczkiem).

A w związku z solą przypomniała mi się pewna, stara historia. Kiedyś z kumplami spożywaliśmy na świeżym powietrzu. Był ciepły, czerwcowy wieczór, a my byliśmy po meczu siatkówki, w trakcie którego również spożywaliśmy – moja drużyna nie na darmo nazywa się „Drink Team”. Ktoś „rzucił hasło”, że zjadłoby się ciepłego chlebka z piekarni ze smalczykiem. Akurat (co jest u nas ewenementem) jeden nie pił i przyjechał samochodem. Chwilę później wrócił z lokalnej, małej piekarni z dwoma, czy trzema parującymi bochenkami i dwoma słoikami smalcu ze skwareczkami.

Zabraliśmy się do jedzenia. Każdy rwał chleb rękoma i maczał w smalcu. Po kilku kęsach jakoś tak dziwnie spojrzeliśmy po sobie. Coś było „nie teges”, coś nie pasowało w tej sytuacji? I nagle eureka – Przecież ten chleb jest bez soli – ktoś krzyknął.
I faktycznie, był nieposolony i smakował jak wata. Kierowca udał się z powrotem do piekarni i kiedy podzielił się z piekarzem tym odkryciem, ten cały przerażony odwracając się za siebie ryknął na cały zakład: „Sól! Ku*wa sól! Dajcie soli do ciasta!

Ponoć zdążyli upiec około tysiąca bochenków chleba a’la wata… tak że starajcie się o tej soli pamiętać…

Mógłbym jeszcze napisać kilka mądrych rzeczy na temat zdrowotności chleba na zakwasie wypieczonego na mąkach razowych typu 2000 ale żeby nie przynudzać dodam tylko, że mąki typu 2000 zawierają od groma mikroelementów (kobaltu, żelaza, manganu, cynku, miedzi), które to uwięzione w solach kwasu fitynowego, czyli fitynianach są dla nas nieprzyswajalne. Ale nieprzyswajalne tylko do czasu, kiedy „zabiorą” się za nie bakterie kwasu mlekowego, które powodując rozkład kwasu fitynowego (zakwas i zaczyn), umożliwiają nam ich wchłanianie.

W chlebie „na drożdżach” to zjawisko nie zachodzi, dlatego też stosując nie wiadomo nawet jakie mąki razowe, nie przyswajamy zawartych w niej mikroelementów.

 

Do takiego chleba (jak wyżej) pasuje idealnie taka szyneczka (jak niżej)… pasuje też do czegoś innego ale o tym może w późniejszych „odcinkach”.

szynka surowa 6 Szynka surowa – przepis*.

 

*Przepis jest wykonalny dla faceta… 😉

Szynka surowa – przepis

Uach! To będzie króciutki przepis więc idealny dla faceta, szczególnie że pasuje jak ta lala do flaszeczki i partyjki brydża!

A więc bierzemy całą (surową) szynę (lub dwie), oczyszczamy z tłuszczyku (bez przesady!), opłukujemy, osuszamy, wkładamy do miski i zasypujemy cukrem. Wsadzamy do lodówki na 24 – 48 godzin.

szynkia surowa 1

Mięsko ulega procesowi odwodnienia i konserwacji (to zasługa cukru) i twardnieje (nie przejmować się i nie stosować w innych przypadkach!).

szynka surowa 2

Powyższą czynność powtarzamy: szynę opłukujemy, osuszamy ale tym razem zasypujemy solą. Wkładamy do lodówy na 24 – 48 godzin. Szyna robi się jeszcze twardsza (również nie przejmować się).

 

Następnie szynę wyciągamy, opłukujemy, osuszamy i nacieramy wyciśniętym czosnkiem – bardziej zależy nam na soku więc drobinki czosnku strzepujemy (bez przesady!).

szynka surowa 3

Szynę nacieramy majerankiem, słodką papryką i pieprzem. Można przyprawy wcześniej wymieszać, można też walić prosto z tytki. Można też dodać co kto uważa. Pełna dowolność, a efekt jak poniżej.

szynka surowa 4

Szynę wieszamy na haczyku w kuchni albo gdziekolwiek, byleby było przewiewnie.

szynka surowa 5No latem to może być problem z muchami (jajeczka!) więc ja wieszałem ją w piwnicy, przy uchylonym oknie, wewnątrz a’la moskitiery zrobionej z firany.

 

(Zdjęcie zawiera lokowanie produktu: mojej kuchni z IKEA oraz reklamacji łóżka z IKEA).

No i najprzyjemniejsza rzecz z tego przepisu, czyli spożywanie. Szynę spożywamy po pięciu dniach (jak ktoś spożyje po siedmiu, czy czterech to oczywiście świat się nie zawali). Smacznego!

szynka surowa 6

 

P.S. Dodam jeszcze na sam koniec, że ponieważ spożywamy jednak mięsko surowe, to starajmy się je kupić raczej z pewnego źródła (pan Józek z bazaru się nie obrazi). Oszczędzimy sobie w ten sposób czasu na wizyty u lekarza i w Sanepidzie.

Pozdrawiam…