„Choćbyś trzepał dwa tygodnie i tak kropla spadnie w spodnie“.
Znacie zapewne te powiedzenie, a i czasami fakt, wprawiający nas, facetów, w dyskomfort równy menstruacyjnym problemom kobiet. Jak trzepać „wacka”, oto jest pytanie? A „wacka” celowo piszę z małej litery, żeby nikt nie pomyślał, dajmy na to, o Wacławie z Szamotuł, Wacku Kowalskim, czy o „Wacku dej no ćmika!”, a raczej o „wacku”, co to ma go w portkach i nie trzepał powyższych Wacków (no może za wyjątkiem tego z Szamotuł, bo mu się zeszło już ongiś) na przykład głową o trzepak, na podwórku.
Problem jest stary jak świat, a raczej jak portki, bo kiedy ludziska biegali bez portek, problemu raczej nie było – „wacek” swobodnie sobie zwisał (stąd określenie – zwis męski elegancki) i otrzepywał się sam, a pojawił się, kiedy zaczęto portki nosić, a właściciel owych portek (w tym i „wacka”) wszedł na salony.
Wyobraźmy sobie taką oto sytuację – wchodzi na salony, no właściwie, jak okaże się za chwilkę, to on na salony wraca, bo był w klopie, a tam (na salonach): piękne damy w przepięknych sukniach, towarzystwo popijające szampana, jedzące kawior, rozmawiające o sztuce, filozofii i sensie życia, na stołach wykwintne potrawy, na ścianach obrazy mistrzów, lokaje, kwartet smyczkowy grający Mozarta, a ten wchodzi i choćby miał najpiękniejszy fejs na świecie, i tak wszyscy gapią mu się na spodzień, bo on wykonał sobie „sik” w toalecie, do pisuaru i ma teraz mokrą plamę w okolicach krocza!!!
A wiedzcie, że mokra plama plama w okolicach krocza, przykuwa uwagę, że ho, ho! Bardziej nawet niż „piękna bruneta a’lla ciganne” (to z jakiejś sztuki), czy nagły pożar barku z trunkami. Nie, no może przesadziłem. Barek z trunkami, przykułby uwagę, co najmniej połowy gości (mowa o nas faceci) to wobec tego niech będzie, że „nagły pożar fortepianu”.
Małe wtrąconko. Widzicie gościa ze zdjęcia? Ma klasę, nie? Elegancka biała koszula, lniany spodzień, skórzany pasek najwyższego gatunku i nakręcany (!) „szwajcar” na nadgarstku, a w dłoni kieliszek czerwonego wina i to w dobrym roczniku… niby wszystko pasuje, a jednak nikt z was nie zwróciłby na to wszystko uwagi… no bo… no bo… no bo facet nie wysikał się do końca i świeci tą swoją plamą w pachwinie jak… jak… jak mandryl afrykański tym swoim czerwonym dupskiem.
Ale wróćmy do fortepianu
Fortepian mógłby się palić w najlepsze, ale wejście gościa z mokrą plamą w kroczu, to jest coś! Facet stroił się, dwoił i troił, żeby wyglądać ekstra, żeby mieć prezencję, żeby przygruchać sobie jakąś damę, żeby zagadać „coś” do niej tańcząc menueta, a to wszystko po to, żeby za jakieś dwa lata, móc ją pocałować! Uszył sobie, za równowartość jednej ze swoich wiosek, aksamitne, błękitne femurały, zakładając do tego, białe pończochy i obuw, na wysokim korku z kokardami, bo jest nie za wysoki, ale poszedł na jeden sik, i zaprzepaścił całą sprawę! No bo która pójdzie w tan z facetem, z mokrą plamą w kroku? No która?
Wobec powyższego, aby dalej nie przedłużać, postanawiam zdradzić mój największy sekret.
Sekret, który wypracowałem, na zasadzie wieloletnich prób i doświadczeń. Sekret, który opracowałem dla ludzkości, a nie opatentowałem, a mniemam, że zbiłbym na nim pokaźną fortunę. Jest to sekret suchego „wacka” w portkach, a co za tym idzie, sekret akceptacji przez płeć piękną, sekret nieodmawianych menuetów, wejścia na salony z szykiem i prezencją nienaganną, nie jednak z impetem równym płonącemu fortepianowi.
– Konstancjo. Spójrz. Twój amant, dziedzic, obsikał sobie te piękne, błękitne femurały!
Cóż zatem począć? Zasada numer jeden, (a jest to jedyna zasada) mówi nam, że po wysikaniu zawsze, ale to zawsze, musi „coś” tam zostać. Jeśli wydaje ci się że nie, to jesteś w błędzie. Owo „coś” zostaje z reguły gdzieś, pomiędzy „zbiornikiem”, a „kurkiem” i kiedy jest już po wszystkim, a ty dziarsko wracasz sobie do pań, wewnątrz twojego brzucha, czy to przy wzdychnięciu, czy też przy dygnięciu, dochodzi do napięcia jakiś mięśni, które nam elegancko wyciskają to, czego trzepaniem nigdy wycisnąć nie zdołamy.
Jest jednak na to dość prosta rada – po napinajmy się wcześniej, zanim jeszcze wciągniemy nasze szpongi na tyłek. Można to zrobić poprzez kilkukrotne zakasłanie, albo nawet zrobienie serii przysiadów, a najlepiej i dla pewności i jedno i drugie. Dlatego też używajmy do tego celu kabin, bo o ile przy pisuarze, w towarzystwie sąsiadów zakasłać jeszcze możemy, to robienie przysiadów przed wciągnięciem spodni, wyglądać będzie co najmniej dziwnie.
„Wyciskanie poprzez napinanie” z reguły przynosi pożądane efekty i wydusza nam to, co w normalnych warunkach „zawilgaca” nasze spodnie. Jeśli jednak nie zdołamy nic wydusić (co może się zdarzyć) a przecież, jak już pisałem, jedyna zasada numer jeden mówi, że „zawsze coś zostać musi”, wówczas odseparowujemy źródło zawilgocenia („wacek”) od biorcy, czyli portek. W tym celu wykorzystujemy papier toaletowy, robiąc wokół „wacka” omotkę.
Wykonujemy ją poprzez jego kilkukrotne owinięcie, najlepiej zgodnie z ruchem wskazówek zegara i umieszczenie w slipach. Omotka wchłonie nam wilgoć, przyjmując na siebie ten pierwszy „strzał”, a pozbędziemy się jej, przy następnej wizycie w toalecie. Gorzej jednak kiedy pójdziemy w tan i pod wpływem energicznych ruchów bioder, wysunie nam się z majtek do nogawki, co może skończyć się klęską w postaci ciągnącej się za nami serpentyny z papieru toaletowego. Wówczas, gdy poczujemy coś obcego na udzie, powinniśmy przerwać na moment nasze harce i hopsasy i gdzieś z boczku, czy też przy kotarze, pozbyć się zawiniątka.
Jak napisał wielki pisarz, Pablo Coelho „Zawsze strzepuj tylko trzy razy po szczaniu, cztery razy to już masturbacja”, ale wiedzcie, że nawet i sto razy nie uchroni was, przed tym niemiłym uczuciem, lądowania ostatniej „serii” w majtach. Dlatego też wypróbujcie powyższą metodę, „wyciskanie poprzez napinanie”, a suchość zawita w wasze progi… znaczy gacie…
Pingback: Skarpety i sandały... elegancja czy wiocha?
Pingback: Kwas acetylo - salicylowy
Pingback: Kwas acetylosalicylowy
Pingback: Nasza majówka - fotorelacja! - Co nowego na berbeli...