Wczoraj zostałem królikiem, a właściwie, odwracając kota, ogonem, człowiekiem doświadczalnym, testując na sobie, krem na krowie wymiona. Mazidło przyniosła do domu moja żona i oświadczyła „Że to krem dla krów, żeby im skóra na cyckach nie pękała!”. „To teściowej go zapodaj, bo raz widziałem i o mało nie oślepłem” – już chciałem powiedzieć, ale na szczęście, myśl szybsza była, niźli język.
Krem jest bezwonny, biały i dość gęsty. Zwiera same naturalne składniki i po przetestowaniu, z pozytywnym skutkiem, na rękach, przyszła pora na całe ciało – słowem wysmarowałem się nim „od stóp, do głów”. Z początku było normalnie, no pomijając fakt, że posklejały mi się brwi i „zrobiłem się” jakiś takiś, jedwabny, ale później zaczęły dziać się rzeczy straszne… W kuchni, z okrzykiem na ustach „Na pohybel udojniom!”, wylałem do zlewu pięć litrów mleka UHT, które dopiero co zakupiłem w Tesco. Później, pędząc jak oszalały po schodach i wykorzystując do tego wszystkie cztery członki, a przednie, czyli górne, zaciśnięte w piąstki, wybiegłem na taras i głośno zamuczałem. Była to godzina szesnasta, czyli godzina udoju krów w oborach. Przechodząca akurat przygłucha sąsiadka, odpowiedziała na moje muczenie „Dzień dobry”, myśląc zapewne, że i powiedziałem, do niej „Dzień dobry”. Pobiegłem dalej, na pokoje. Ubodłem tam delikatnie żonę w miednicę, a będącą akurat z wizytą teściową dotkliwie kopnąłem, dwa razy, w łydkę. Zbiegając po schodach, znalazłem się w ogrodzie, a właściwie ogródeczku. Począłem parskać i sapać na widok trawy, a ślina leciała mi obficie po brodzie. Dopadłem do niej i z największą rozkoszą, na oczach skonsternowanego (co za słowo!), sąsiada zza płota, zacząłem konsumować! W dość krótkim czasie ogołociłem całą połać i z wyrzutem spojrzałem na niego, bo właśnie wytaszczył na zewnątrz kosiarkę. Zrobił takie jakby przyzwolenie, dygając głową i wskazując swoją posesję. Jednym susem przeskoczyłem przez ogrodzenie i ogołociłem także jego trawnik. Później spaliliśmy po fajce, wypijając przy tym po browarku.
W przeciągu tygodnia przestawiłem się na dietę, wysoko – trawną. Stałem się bardziej jurny, ale i zadziorny, co bardzo spodobało się mojej żonie. Żywię się właściwie za darmo, konsumując na około trawę i jednocześnie pobierając niewielką opłatę, jeśli jest to na przykład trawnik na czyjejś posesji. Mam wszędzie kumpli, bo okazało się, że nikomu nie chciało się, z własnej i nieprzymuszonej woli, strzyc trawnika, a na dodatek jak pociągnę „z baniaka” to „mucha nie siada” i „klient” pada jak „mucha”. Trzeba mnie tylko wtedy w odpowiedni czas powstrzymać, bo leżącego już delikwenta, próbuję na dokładkę jeszcze stratować.