No i stało się, zmieniłem dentystę.
Ten wydaje się lepszy, a na pewno ma najnowocześniejszy (czytaj: najdroższy) gabinet ze wszystkich moich byłych dentystów – same marmury i sprzęt rodem ze Star Trek’a. Dentysta wygląda jak Fantomas (co ja z tymi filmami?) i patrzy na człowieka, a właściwie na człowiecze zęby, przez takie dziwne„lornetko – patrzałki”. Każde wejście to debet na koncie bez dwóch zdań. Wydawać by się mogło, że jeśli facet dużo kasuje, to przekłada się to na podejście do pacjenta czyli, że jest miły i uśmiechnięty. Nie, nie, nie. Nic z tych rzeczy! Wyzywa już od samego wejścia, a powodów ma wiele, bo zawsze coś się znajdzie.
Ostatnio jeszcze zanim otworzyłem japę, już mnie skarcił: „A pan co tak leży na tym fotelu? Tak to leży się na plaży!” albo „Dlaczego pan to dotknął? (dotknąłem spluwaczki, wkładając utracony bezpowrotnie kawałek zęba do środka) W gabinecie się niczego nie dotyka! Błąd! Straszny błąd!”. Dodatkowo jeszcze ma nieco inne podejście do higieny jamy ustnej. „Miękka szczoteczka? Nić dentystyczna? Mycie ruchami z góry na dół? Kto panu to powiedział?”. No ale czytałem różne artykuły w internecie i w prasie – odpowiedziałem spokojnie. „Bzdura! – mówi – te bzdurne artykuły piszą teoretycy, którzy nie mają pacjentów w gabinetach! Niech pan słucha praktyka! Szczoteczka średnio – twarda, ruchy koliste i Waterpik!”.
No i zaczęło się. Po odpowiednim wywiadzie dowiedziałem się, że ten cały Waterpik to irygator dentystyczny, czyli po prostu taki Karcher do zębów. Wiedziałem, że myjka ciśnieniowa dobra jest do mycia poz-bruku, elewacji, samochodu, ogrodzenia ale żeby myć czymś podobnym zęby? No dobra – pomyślałem – skoro ma mi to uratować zęby i dziąsła, ograniczyć wizyty u nowego pana dentysty („A pan co tak leży na tym fotelu? Tak to leży się na plaży!”) a dodatkowo zmniejszyć debet na moim skromnym koncie. Trudno. Kupię sobie irygator.
„Koparka” opadła mi jednak, kiedy wyszukawszy ów produkt, spojrzałem na jego cenę. Prawie cztery stówy razem z wysyłką robiło wrażenie. Cóż począć? Jednak zupełnie przypadkowo, oprócz irygatorów do pochwy, natkałem się na irygator dentystyczny zakładany wprost na kran! I miał nawet dobrą opinię jednej pani – „Zakładam go na baterię w łazience, odkręcam wodę, a siłę strumienia reguluję sobie poprzez mocniejsze bądź słabsze odkręcenie kranu. I nie trzeba wcale prądu! – napisała, troszkę psiocząc dalej. – „Gorzej jak wszyscy podlewają ogródki i jest słabe ciśnienie w sieci…” – ale to mnie już nie interesowało, bo wyszedłem z założenia, że tę drobną niedogodność jakoś zaakceptuję, robiąc sobie wtedy taką techniczną przerwę.
Z drugiej strony kiedy przyjrzałem się bliżej temu wynalazkowi, uświadomiłem sobie, że jest to zwykły kawałek, gumowego węża z jakąś tam niby specjalistyczną końcówką, ale za to w cenie bardzo dobrego łiskacza. „Mam dać ponad stówę za metr szlaucha, który w sklepie instalacyjnym, czy ogrodniczym kupię za pięć złotych!” – ta myśl nie dawała mi spokoju i wtedy właśnie wpadłem za genialny w swej prostocie pomysł! Przecież mam z domu myjkę ciśnieniową! I to oryginał! Nie jakąś tam chińską podróbę, a towar wprost w Germanii! Co za różnica, czy sikam sobie w gębę: „oryginalnym, jedynym, najlepszym, amerykańskim, sprawdzonym, rodzinnym” irygatorem dentystycznym firmy Waterpik (ehe… tylko nie wysilili się nawet na instrukcję w języku polskim i trzeba mieć przejściówkę do gniazdka) czy też sikam sobie oryginalnym niemieckim Karcherem?
Dodatkowo wszędzie gdzie czytałem opinie użytkowników dotyczące irygatorów, było napisane, że najważniejsze jest duże ciśnienie. „Duże ciśnienie to podstawa – pisał jeden z użytkowników – dlatego Oral – B czy inne tańsze w ogóle nie wchodzą w rachubę. Bo co to jest 3,6 bara? Mój amerykański Waterpik generuje prawie 7 bar!”
Ha! – pomyślałem – A mój oryginalny, niemiecki Karcher generuje 120 bar mądralo! Przy takiej sile, mój kochanieńki, to ja nawet nie będę potrzebował żadnych specjalistycznych końcówek. Strumień wody o takiej sile wypłucze mi wszystkie pozostałości po jedzeniu, i to jeszcze z czasów studenckich. I to za darmo!
Decyzja zapadła. Pozostały tylko do przemyślenia drobne niedogodności techniczne. Po pierwsze ze względów bezpieczeństwo postanowiłem myć zęby Karcherem zawsze w okularach. Przecież jeden niecelny „strzał” mógłby mi wypłukać oko, a najlepszym razie uszkodzić jakąś siatkówkę, czy źrenicę, czy coś tam, nieważne… Wiem bo, kiedy myję elewację, mech odpada mi razem z tynkiem, a brud z Astry „jedynki” razem ze szpachlem.
Po drugie, z uwagi na spokój domowników, nie zamierzałem tego robić w łazience, skłaniając się raczej ku terenom otwartym. I po trzecie, z troski o wciąż podwyższające się czoło i resztkę delikatnych włosów na zakolach, postanowiłem zakładać kask motocyklowy, który został mi jeszcze po motorze marki WSK.
Nadszedł dzień irygacji dentystycznej przy pomocy myjki ciśnieniowej. Poszedłem do ogrodu. Uruchomiłem Karcher. Następnie założyłem kask i okulary.
Pierwszy strzał i od razu pudło! Co za pech… ręka mi się omsknęła i strumień zamiast w gardziel, poleciał bokiem, strącając kota sąsiada z pergoli. Z drugiej strony nie ma tego złego. Ma sierściuch za swoje, bo przychodzi do nas głównie za potrzebą, traktując moją posesję jak toaletę. Ale za to drugi strzał okazał się, że tak powiem „snajperski”! Krótki i celny. Pomimo, że umyłem wcześniej zęby poczułem, że wyleciało mi coś z ust. Więc jednak słuszne okazały się te opinie w internecie, że „irygator zawsze jeszcze coś tam jeszcze wypłucze!”. Patrz! – wrzeszczałem uradowany do żony – Działa! Wypłukało mi resztki jedzenia! Resztki orzeszków ziemnych! Ha! Główka pracuje! Cztery stówy do przodu! Teraz ty, a za chwilę wołaj dzieci do mycia. Zaoszczędzimy na pastach, szczoteczkach, no i na borowaniu u dentysty!
– Jakie orzeszki ziemne? Nie kupowałam ostatnio żadnych orzeszków ziemnych. A co ty tak jakoś dziwnie mówisz? – żona zaciekawiona podeszła do mnie bliżej . – A weź no się uśmiechnij… – uśmiechnąłem się. – Chyba twój wynalazek jest ciut za mocny, na twoje słabe ząbki mój kochanieńki – powiedziała tak jakoś z przekąsem. Zacząłem macać językiem po uzębieniu. I faktycznie! Wyczułem jakieś braki z tyłu i więcej luzu z przodu.
Resztki orzeszków ziemnych okazały się połową jedynki (i tak chciałem robić koronę!), cyrkonową koroną na trójce oraz kilkoma jeszcze mniejszymi plombami, które wyleciały gdzieś z głębin mojego głębokiego zgryzu. W sumie, żal było mi tylko tej cyrkonowej korony, na którą nie tak dawno wysoliłem grubo ponad tysiaka, a której, no nie uwierzycie, nie udało mi się do tej pory odnaleźć z trawie!
Pingback: Lancia