I
„Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień” śpiewał Rosiewicz, a ja oglądając czołówkę owego serialu nie wierzyłem, że może i mnie to kiedyś spotkać – „ja, niby za trzydzieści lat, mam wyglądać tak jak on – niemożliwe!”.
A jednak. Z powodu wieku jakoś specjalnie nie rozpaczam, bo niby dlaczego? Istotnych zmian w swoim wyglądzie też nie zauważyłem. Ani brzucha, ani łysiny. Ale telewizyjno – reklamowa nagonka na panów w moim wieku już się zaczęła. Prostamol Uno drąży już dziurę w głowie. Nie u mnie – u mojej żony. Pewnie zawsze chodziłem ze dwa razy w nocy do kibelka – po dwóch, trzech piwkach? – normalka. Za to teraz chodzę, bo na sto procent mam przerośniętą prostatę – tak mówi moja żona, a ona się zna, bo jest fryzjerką! Poza tym zasięgnęła konsultacji na mój temat z klientkami… Na dodatek nazywa mnie teraz „Psi, psi” na cześć jakiegoś gostka, z reklamy prostatowego medykamentu, biegającego co chwila do klopa.
– Idź i się przebadaj! Ja chodzę do ginekologa raz do roku i jest dobrze, a ty nie możesz raz w życiu iść do urologa?!! – tak gada jak zasypiamy.
– Coś ty tak często łaził, po tej nocy, do tej łazienki? To na pewno prostata! Mówię ci – idź i się przebadaj! Uparty jak osioł! – tak gada z rana, na dzień dobry.
– Zarejestrowałeś się w końcu u tego urologa? Co? Jeszcze nie? Poszedłbyś i miał to już za sobą. Co za uparciuch. – A tak gada przez cały dzień.
W końcu więc nie wytrzymałem i poszedłem.
– Dzień dobry! Chciałem się zarejestrować do urologa.
– A pan u nas pierwszy raz?
– Tak, a dlaczego pani pyta?
– A bo musi pan mieć skierowanie od ogólnego…
Tak właśnie, na wstępie, gaszą nasz desperacki zapał do badania doodbytniczego prostaty. Już człek się nastawił, nie spał całą noc myśląc co go czeka, a tu klopsik. Egzekucja odłożona na czas nieokreślony: „zabijemy pana kiedy indziej”. Ale za to w domu czekały na mnie słowa otuchy.
– Nie zarejestrowali cię?! Jak to – „od ogólnego”?! A to nie mogli cię zarejestrować, a później byś doniósł?! Znowu ci się upiekło. Ale widzę, że specjalnie nie rozpaczasz? Jutro robię trwałą pani Krysi z ZOZ – u, załatwi skierowanie i do rejestracji pójdziesz pojutrze, no! Głowa do góry Psi psi. – W listopadzie?! Powariowali w tej służbie zdrowia?! A jakbyś sobie pęcherz przeziębił, to co?
Łaziłbyś całe Boże dwa miesiące jak Gregory Peck w westernach. Pojutrze strzygę panią Jadzię ze szpitala, to ci numerek przełoży i pójdziesz jeszcze w tym tygodniu.
W tym tygodniu to sam sobie mogłem numerek załatwić. Wolny termin był, bo i pacjentów na ten tydzień mało. Wszystkich jakoś wymiotło i terminy poprzekładali, bo nasz urolog (mężczyzna!) wakacje sobie zrobił, a w zastępstwie jest pani „urolożka”. Jakaś młoda. Dopiero co specjalizację zrobiła. Cały czas myślę, i myślę jak to będzie? Co jej powiem? Czy będzie ładna, czy brzydka? Czy filigranowa, czy jakaś wielka Ozyra? No i jakie będzie miała dłonie – drobniutkie, czy jakieś wielkie i grube z paluchami jak bochny? Zaczynam się bać…
– Ja tam chodzę do faceta ginekologa i co z tego? Powiem ci nawet, że jest bardziej delikatny niż baba i jakoś nie narzekam, że mi obcy chłop tam rękę wkłada. Zresztą to jest lekarz, czyli osoba bezpłciowa. Lekarz to lekarz i tyle. Nie jęcz. Pójdziesz w tym tygodniu i po sprawie. Po co odwlekać nieuniknione. Zresztą jutro robię balejaż pani Dance z operacyjnego, to mi powie co to za lekarka? Czy dobra i w ogóle? No Psi psi, nie martw się!
Całą noc nie spałem. I nie pomogły zapewnienia pani Danki, z operacyjnego, że to miła, młoda lekarka. Na dodatek bardzo ładna. „Taka filigranowa i w dodatku panna” – tak powiedziała żonie, a żona powiedziała mi.
– Słuchaj no! Pani Danka mówi, że to fajna babka jest. Taka filigranowa blondyneczka, bardzo miła i w dodatku panna! Może ci się nawet spodoba! Hi, hi! Znaczy… badanie ci się spodoba. Hi, hi! Psi psi, hi, hi.
Dodała mi otuchy, nie ma co. Noc w plecy i z rana jeszcze poprawka.
– Coś ty tak, po tej nocy, do tej łazienki łaził?! Chyba z dziesięć razy byłeś… to na pewno prostata. Dobrze, że dzisiaj wszystko się okaże. Mój biedny Psi psi.
„Nadejszła wiekopomna chwiła”, czyli dzień mojej egzekucji, no niech będzie – wizyty…