Wyleciał na mnie z pyskiem, już od samych automatycznych drzwi, omal nie taranując w przejściu klienta.
– Oszalał pan! Z papierosem tutaj?! Na stacji w ogóle palić nie wolno, a pan przy dystrybutorze?! I to w czasie tankowania?! Chce pan nas wszystkich w powietrze wysadzić?! Co… ?! – zajrzał przez przednią szybę do samochodu i jak to mówią „kopara mu opadła” – a pan jeszcze z dziećmi??? z żoną??? z rodziną?! Gaś pan szybko tego peta! Bo pana gaśnicą potraktuję! I to po całości! A ochrona pana skuje… to znaczy założą panu taką plastikową opaskę na nadgarstki. Boli jak cholera, bo kiedyś jak z nimi popiliśmy, to jednemu z nich odpierdoliło, „kukły” dostał i za kaburę się zaczął chwytać. To go skuli, to znaczy splastikowali i jęczał w kiblu, że „boli, boli…” No więc gaś pan! Ale mi zaraz!
Wziąłem spokojnie macha nie zwracając na niego najmniejszej uwagi. Popatrzyłem w dal, przed siebie, na łąki, drzewa, przyrodę ogólnie. Ładnie się zazieleniło, od kilku dni było naprawdę ciepło i ten wiosenny pęd do życia…
– Dawaj ją! – krzyknął w stronę biegnącego z gaśnicą ochroniarza. – To jakiś wariat! Chce nas wysadzić. Pali fajkę w czasie tankowania, a w samochodzie siedzi żona z dziećmi! Normalnie go całego centralnie popsikam, jak nie spetuje! A ty go splastikujesz plastikowym opaskami i zaś do kibla z nim, jak z tym waszym kumplem… he he… i dzwoń po interwencję! No to teraz będzie miał!
… i ten wiosenny pęd do życia czuć było wszędzie. Także w alkowie. Wracaliśmy do domu. Została nam jeszcze godzinka jazdy. Położymy dzieci spać, zjemy kolację przy świecach, a później…
– Gasisz ku*wa tego peta, czy nie?! – gościu stał, celując we mnie wielką i czarną dyszą od gaśnicy, a ochroniarz chwycił za wiadro, które stało obok z gumką do mycia szyb i trzymał je teraz w pozycji „bojowej”, gotowy w każdej chwili lunąć na mnie wodą.
… a później pofiglujemy sobie w alkowie. Zrobię z nią wszystko co tylko zechcę… ona to lubi…
Wziąłem jeszcze jednego „macha” i wolno odwracając głowę wypuściłem dymek prosto w ich rozdziawione gęby, po czym powiedziałem spokojnym, opanowanym tonem.
– To nie jest normalny papieros tylko e-papieros, a w samochodzie, siedzą e–dzieci z e-żoną, czyli e-rodzina, a e-samochód nie wymaga tankowania, bo jest na baterię, a tankuję go na niby, tylko ot tak, żeby bardziej prawdziwie było… że niby tankuję, żeby nie odstawać od was, prostaczków, żyjących jak robaczki w tym waszym „realu” – zaniemówili obaj. Stali tak w bezruchu z gaśnicą i wiadrem. Chyba nawet nie zrozumieli co do nich powiedziałem.
Jeden w końcu pochylił się i zerknął przez boczne okno na siedzącą nieruchomo moją e-żonę. Przypatrywał jej się z bliska, wciąż nie dowierzając. Próbował nawet wyczuć, jej nieistniejący oddech, dopóki nie wymacałem w kieszeni mojego wielofunkcyjnego pilota uruchamiając wcześniej zaprogramowany skrót. Boczna szyba uchyliła się, zjeżdżając do samego dołu, wtedy on jeszcze bardziej przybliżył się do niej, myśląc, że chce mu coś powiedzieć. Nagle e -żona w ułamku sekundy odwróciła głowę w jego stronę i otwierając szeroko usta, wydała z siebie przeraźliwie wysoki, dysonansowy pisk o natężeniu stu pięćdziesięciu decybeli, jednocześnie wywalając gałki oczne na wierzch i strosząc fryzurę, aż do samej podsufitki, niczym przestraszony kot. Język (ach ten język…) wyleciał z niej jak z katapulty i przyssawszy się do jego czoła, z wielką siłą przyciągnął nieszczęśnika ku niej. Przez ten ułamek sekundy, kiedy jego twarz przybliżała się do jej twarzy, mógł zaobserwować narastające poruszenie moich e–dzieci, na tylnej kanapie oraz jej ucho dyndające na kabelku, bo chyba „coś” się obluzowało. Wydał z siebie stłumiony jęk, po czym omdlawszy osunął się na ziemię. W tym samym czasie również tylna szyba zjechała prawie do samego dołu (nawet kurwa w tym jebanym e – samochodzie nie dopracowali tego szczegółu) i moje e–dzieci, wyciągając przezeń swoje rączki, na długość około trzech metrów i piszcząc niemiłosiernie, chciały dobrać się do ochroniarza. Biedak puścił wiadro i rzucił się przed siebie, ginąc gdzieś w pobliskich zaroślach. Pyknąłem jeszcze kilka e – dymków.
Pomyślałem, że czas już ruszyć w dalszą drogę. Położyć e–dzieci spać (znaczy baterie im wyłączyć), obejrzeć jakiś e-film, walnąć kielicha dobrej e–whiskey, a później pobaraszkować do utraty tchu z e–żoną. Dzisiaj może to ona przejmie pałeczkę (trzeba baterię podkręcić)? Te wysokie, dysonansowe dźwięki i ten wywalony jęzor, zadziałały na mnie dziwnie pobudzająco… Ucho na razie też bym tak zostawił…