Jeśli mieszkasz w wielkopłytowcu, gdzie do snu utula Cię miarowe trzeszczenie sprężyn w kanapo – tapczanie u sąsiadki piętro wyżej, a razu pewnego wyskoczysz z wyra jak z katapulty o godzinie szóstej zero zero za sprawą odgłosów z piekła rodem, znak to, że gdzieś nieopodal działają „oni”. Nie wygrasz z nimi, nawet nie próbuj. Wyjdź z domu natychmiast, udaj się na dworzec kolejowy, wykup bilet w jedną stronę do Krynicy i nie wracaj przez tydzień.
Chłopcy BOR – owcy…
Ech ku*wa dobry udar. To jest to. Coś by się poborowało. Jakiś kawał betonowej ściany w wielkopłytowcu. Ale tak żeby w ku*we głośno było, dużo kurzu w ch*j i żeby łapy z wysiłku mdlały, a plomby w knapach wpadały w rezonans.
I żeby jakieś dziadki za ścianą mieszkały albo małżeństwo z małym dzieckiem. I jeszcze, żeby dużo zbrojeń w ścianie było, co by jeszcze troszkę dla relaksu „gumówką” popracować. Ech ku*wa… dobry udar i dobra „gumówka” to jest to…
No… pasi… całą noc ze ścianką powalczyłem i nad ranem podjechałem do kumpla z tą jego młoto – wiertarką, mieszka w wielkopłytowcu i tak ciut po szóstej odpaliliśmy sprzęt, żeby się troszkę ze stropem „pobawić”… on młoto -wiertarkę, a jak udar z nowym szwedzkim wiertłem, pięknie, ten sound, te ku*wa wibracje… ach… malina… jeszcze jak blisko siebie byliśmy, to taki fajny rezonans się robił, że aż mi sztuczna szczena latała… miodzio… a ile kurzu… ku*wa pierwsza klasa…
Tak po godzinie sąsiadka z dołu wymiękła i zaczęła stukać laską w sufit – obłożnie chora w łóżku leży – ale i tak po pół godzinie się dowlokła do nas… dzwonić do drzwi zaczęła i walić tą laską, udaliśmy z kumplem, że nic nie słyszymy… ino ciut obroty podkręciliśmy, żeby nas ten dzwonek i stukanie nie wku*wiało… ale pięknie się „pobawiliśmy”… ten sound… ach ku*wa miodzio… po piętnastu minutach dzwonienia i stukania, dokładnie ku*wa nie wiem, bo jak z kumplem w trans wpadniemy to i pół dnia nam zleci na borowaniu… no to tak plus – minus po piętnastu minutach poszła sobie… zaś patrzymy przez okno, a ona na spacer śmiga… he, he… ku*wa… he, he… nie dalej jak wczoraj ją na noszach ze szpitala przywieźli, a ta już z balkonikiem na spacer ku*wa he, he…
Ch*j nas to zresztą obchodziło bo kumpel trafił na pierwszorzędne zbrojenie… miodzio… ku*wa ten sound i te iskry… ale jazda… pierwsza klasa, ale ja ku*wa „gumówki” nie wziąłem, nic tylko zadzwoniliśmy do kumpla, żeby ze swoją „gumówką” przyjechał… był po dziesięciu minutach… jak odpaliliśmy cały sprzęcior… o ku*wa… ale sound… miodzio… iskry, kurz i te wibracje… o w ku*we… pierwsza liga…
No… w przyszłym tygodniu mamy nową fuchę – wielkopłytowiec… malina… i jeszcze ma nowy kumpel dołączyć, nowy jest w tej branży, świerzuśki , dopiero co się uczy… ale za to czwórka nas będzie: dwa udary, młoto – wiertarka i gumówka… o ku*wa, ale będzie jazda, ten sound, te wibracje, czuję, że się ładnie pobawimy, bo jest cała łazienka z kuchnią do skucia, a sąsiedzi to same staruszki na emie, tak że, cały dzionek w chałupie siedzą, a my sprzęcior punk szósta odpalamy… he, he, ku*wa, he, he… do tego otwieramy wszystkie okna, bo to kurz panie jak sto piorunów, już się cieszę… dziadki pewnie też… he, he…
Zobaczymy jak ten nowy się sprawdzi, czy czasami nie wymięknie po kilku godzinach borowania… maszynki mają swoją moc he, he ku*wa he, he… bo do tej pory to się wędkarstwem parał i do ciszy przywykły, stąd pewnie ksywka ”Wędkarz”.
Całe lato działał na różnych akwenach śródlądowych, a jak się dzionek skracał, i ziąb nad wodą się robił, wtedy zwijał sprzęcior i przenosił się na nocny relacji Szczecin – Terespol, żeby połowić „grubsze sztuki” – łaził panie po nocy, po tej banie, i tylko niuchczył, gdzie woń alkoholu intensywniejsza. W końcu jak znalazł jakiś trunkowy przedział, a z tym panie problemu żadnego nie było, bo to wie pan, albo to szweje na przepustkę, albo hadziaje zza Buga, to se ino czekał, aż przykimają. Jak już przykimali wszyscy, to se najsamprzód pierwszego z brzegu upatrzył, otwierał delikatnie drzwi do przedziału i na nóżkę panie, taką pętelkę samo zaciskającą ze stalowej linki mu zakładał, linka miała ze dwadzieścia metrów, a na końcu była taka dość spora, kuta kotwica, no panie i ten cały zestawik ładnie przez okno na korytarzu wyrzucał, zapalał se bolka panie i czekał – jak to na „rybaczce”… z reguły tak przy trzecim machu, kotwica łapała się za słup od trakcji i gościu panie, jak z katapulty wylatywał z przedziału przez okno na korytarzu… Wędkarz panie to z pasją robił, bo kiedyś to nawet trzech rezerwistów z przedziału wyekspediował, dwóch panie „czyściutko” przez korytarz, a jednego centralnie przez okno w przedziale, ino się ch*j przebudził, jak mu pętelkę na girę założył, ale na całe szczęście, zestawik już za oknem wylądował, tak, że zanim wstał to już poleciał… piękne ku*wa, he, he… nie ma co z pasją to robił…
No, ale się zobaczy, jak się przy udarach sprawdzi, chłop panie do ciszy przywykły i do tego spokojny to może nie wyrobić… wędkarz panie, po prostu…
Punkt szósta rano, odpaliliśmy wszystkie maszynki: ja z Wędkarzem udary, jeden kumpel młoto – wiertarkę, a drugi gumówkę. Pełna synchronizacja, jak w szwajcarskim zegarku, bo panie, w tym fachu pełna synchronizacja to podstawa. Od razu za ścianą jakiś bachor się rozbeczał, a po chwili jakieś dziadki z dołu i z góry zaczęli stukać laskami, czy kulami… ch*j ich wie, a zresztą gówno mnie to obchodzi panie… no to my jak zwykle – procedura standardowa… he, he – obrociki na maxa i jechane panie… he, he, ku*wa, he,he…
Obserwowałem dyskretnie Wędkarza… przez pierwsze dwie, trzy godziny chłop jakiś nieswój był… wiadomo panie, ta rybaczka go wykończyła, te je*ane stresy, po prostu chłop miał nerwy zszargane… rybaczka to nie przelewki, bo panie pociągnąć wysokie napięcie od słupa do jeziora żeby nie „popieściło”, to nie takie proste jest… a i w banach zaczęło się niebezpiecznie robić, bo jak panie znaleźli kilku delikwentów na trasie, tych co to ich Wędkarz złowił na ten swój zestawik, to SOK – iści zaczęli w składach jeździć… jeb*ni… a i hadziaje ze wschodu, jak fama się rozeszła, się ostrożniejsi zrobili… słowem panie, grunt zaczął mu się pod girami palić, nerwy już powolutku puszczały, no to chłop przystał do nas, co by się troszkę przy borowaniu odstresować… no wie pan – „Pozytywne Wibracje”… he, he ku*wa, he, he…
No więc panie, tak po trzech, czterech godzinkach, jak se przerwę zrobiliśmy na szluga, to tak spojrzałem w jego lekko zmętniałe oczy… i już panie wiedziałem, że dochodzi chłop do siebie, pogadać, to se nie pogadaliśmy, bo u nas panie sprzętu to się z sieci nie wyłącza i jest hałas jak ch*j, chodzi na okrągło, na betonik ino się go ładnie położy i se chodzi… a i popatrzeć i posłuchać jest na przerwie czego, tak ładnie trajkoce, no może udar to tak sobie, ale już młoto – wiertarka to piękny sound ma, i nawet tak se fajnie po podłodze lata, godzinami można się gapić, czysta ku*wa poezja go mać!!!
Tak se nawet myślałem, żeby w młoto – wiertarkę zainwestować, wie pan, pięknie brzmi jak się beton wgryza, ten ku*wa sound, pierwsza klasa, udar też jest dobry, bo taki bardziej miejscowy, młoto – wiertara bardziej rozproszona, a gumówka to w ogóle w ch*j rozproszona, ale za to pięknie niesie, bo my panie to przy otwartych oknach pracujemy, a ona panie wysoki sound ma, to się ładnie, za okno przebija. Jak w orkiestrze panie, wszystkie są jednakowo ważne, ale jednak dobry udar i do tego szwedzkie wiertło to erste klasse jest po prostu, jak pan wjedziesz głębko w beton i jeszcze na zbrojenie trafisz i to tak ciut po szóstej z rana, no to ku*wa ni ma bata… dziadki wymiękają… he, he… jeb*ni…
Kiedyś panie, w piwiarni se z kumplami piwko pijemy i jeden taki się przyczepił, i gada coś na temat borowania panie… on ku*wa będzie mi tu o borowaniu gadał… mi o borowaniu… ale jakoś panie wytrzymałem… ale ku*wa jak na temat szwedzkich wierteł wjechał… ”że wcale nie takie dobre”… to panie, nie wytrzymałem i tak jak stałem, znaczy siedziałem, jak mu kuflem nie przyk*rwiłem… tak panie padł od razu… bo panie szwedzkie wiertła to jest temat tabu, są najlepsze i co do tego nie ma żadnych wątpliwości… się nie dyskutuje i ch*j!!!
Bo panie „rybka lubi pływać”, a „udar lubi beton” wtedy idzie jak po maśle… znaczy się, nie idzie jak po maśle, bo ciężko idzie, ale o to chodzi, czym ciężej tym lepiej… wiadomo… wibracje muszą być, bo jak się w gazobetonie wierci to tego nie ma, porażka panie totalna, zero wibracji, cichutko… katastrofa na całej linii, no może ciut kurzu jest, ale beton to jest beton, dlatego my ino w wielkopłytowcach działamy…
Aaa… jeszcze bunkry zostają, o ku*wa tam to jest jazda, czasami bierzemy sprzęcior i jedziemy się troszeczkę w bunkrach pobawić z chłopakami jak roboty w wielkopłytowcach nie ma. Jest nieźle… wpadamy w siedmiu, ośmiu z udarami, a jak jeszcze na małe pomieszczenie trafimy, i ku*wa wef te ściany wjedziemy, wef ten niemiecki beton! to taki sound jest, że szkoda ku*wa gadać, te wibracje i ten kurz… miód – malina… no ale żadnych dziadków ani bachorów za ścianą nie ma… słowem wielkopłytowce zostają i tego się należy trzymać.
Ale o czym to ja… aha… o Wędkarzu… no to już mówię… po robocie, a borowaliśmy do punkt dwudziesta druga, idziemy do domu z Wędkarzem… no i ku*wa chłop się normalnie rozkleił, zaczął mi beczeć do ramienia, że tego mu ku*wa było trzeba i teraz to dopiero doszedł do siebie, po tej całej nagonce na niego. Powiedziałem mu, że może z nami zostać i troszkę w wielkopłytowcach podziałać…
Przystał do nas beznogi karzeł – Biniu. Bawił się kiedyś z Wędkarzem w rybaczkę, ale coś tam niby źle kabelek z trakcji pociągnął i mu się giery spoliły.
My wiedzieliśmy jednak, że prawda jest zgoła inna – Wędkarz się nam po pijoku przyznał.
Biniu pracował kiedyś jako klaun w cyrku i pewnego razu, po przedstawieniu pomylił na wielkiej bani swój barakowóz z klatką Oskara – tygrysa bengalskiego. Ten wprawnym, instynktownym ruchem ściągnął mu skórę z mięśniami z obu nóg, że ino same gnaty zostały.
Stawiamy go pod ścianą z udarem w łapach i zapieramy dechą o ścianę – co by się nie obalił.
Musi się chłop troszkę odstresować, bo jest lekko podłamany po szpitalnej pobudce bez nóg i z deklasacją wzrostu z metra do pięćdziesięciu centymetrów. Już i tak kompleksy miał przed wypadkiem, a po tym jak mu Oskarek kulasy wy filetował to już w ogóle…
Raz ino jak go Wędkarz po schodach wnosił pod pachą, a Biniu sobie jeszcze w najlepsze kimał – przed szóstą było – wiadomo… robotę punkt szósta zaczynamy… he, he ku*wa he, he…, to się jakiś dzieciak poryczał, bo myślał, że to figurka trolla jest, czy jak….. no i go jakoś tak pogłaskał, czy klepnął po twarzy na co Biniu: „ co jest ku*wa twoja mać?!!”, a głos ma niski i chrapliwy – no i się bachor poryczał ze strachu.
A żonę to ma niewyżytą… włazi na niego swoim nieumytym kroczem non stoper. Szuka przez to ucieczki w borowaniu, bo po chałupie to nijak bez kulasów uciec nie może.
Kiedyś… jak chciała go dopaść, to się po samych ręcach do pawlacza wgramolił i schował ze strachu, czy nawet bardziej z obrzydzenia… a w cyrku to się śmierdzącymi lamami zajmował… czaisz pan???
Ech… biedny Biniu… ale sprzętowo to nienaganny jest, kiedyś to miał do kolan, a teraz to… no ku*wa do samej ku*wa ziemi… he, he ku*wa he, he… ale jaja!
No i tak se panie ku*wa borujemy. Każde stworzenie na naszej ukochanej Matce Ziemi musi mieć swoje miejsce – tak jak Pan Bóg przykazał – nasze jest w wielkopłytowcach od szóstej z rana do dwudziestej drugiej. Tak panie musi być i ch*j! Ament…
Młotowiertarka czyli część II
ło kur.. ale odlot!