Biały Jeleń

 

biały jeleńDnia trzynastego sierpnia, dwa tysiące jedenastego roku, zacząłem używać do mycia swojej powłoki cielesnej, mydła w płynie o nazwie Biały Jeleń.

Zalecił mi tak pewien starszy lekarz, kiedy poszedłem do niego, przy okazji badań okresowych i powiedziałem o moich problemach związanych z uczuleniem w okolicach styku skóry owłosionej głowy, ze skórą nie owłosioną twarzy. Zrezygnowałem z szamponów i odżywek, żeli do ciała, żeli do mycia miejsc intymnych i teraz cały, od „stóp do głów”, że tak powiem, myję się Białym Jeleniem.

Ów lekarz zalecił mi co prawda szare mydło w kostce, ale idąc drogą kompromisu, pomiędzy namydlaniem się czymś, co przypomina raczej cegłę, a wygodą, zdecydowałem się na powyższe. Żona od razu była na „nie” – Śmierdzisz jak stary dziad – powiedziała. – Poza tym, to mydło prawie w ogóle się nie pieni. Dusisz na dozownik z dziesięć razy, kładziesz na głowę i nic… zero piany, a później jeszcze z dziesięć razy, żeby się umyć. Stracimy majątek na te twoje wynalazki, zobacz… myjesz się tym od dwóch dni i już ubyła połowa butelki! Niewielką ilością normalnego szamponu umyjesz włosy, a i na resztę ciała wystarczy, a tutaj? Porażka. A konsystencję i kolor „to to” ma jak… lepiej nie powiem bo dzieci słuchają. – Fakt. Miała rację. Wyciskając mydło na rękę, a później nakładając na głowę, miałem nieodparte wrażenie, że używam do tego męskiego nasienia. Mydło w swojej strukturze nie było jednorodne i pływały w nim jakieś mniej lub bardziej gęste gluty, niemniej postanowiłem dać mu szansę i przez dwa tygodnie używać tylko i wyłącznie Białego Jelenia do mycia.

Po tygodniu uczulenie wciąż nie zmalało, doszedłem więc do słusznego wniosku, że to i tak nic nie da, jeśli ubrania w których chodzę, prane są w normalnych proszkach, zawierających uczulające mnie chemikalia. Postanowiłem prać moje rzeczy ręcznie w szarym mydle i tutaj już, nie siląc się na żadne kompromisy, używać Białego Jelenia w kostce. Żona stwierdziła, że oszalałem, a ja codziennie mozolnie i cierpliwie namydlałem, koszule, spodnie, majtki, skarpetki i podkoszulki, spędzając coraz więcej czasu w pralni.

Po dwóch tygodniach zauważyłem pozytywne efekty mojej kuracji – uczulenie zmalało. Nareszcie! – pomyślałem sobie. – Utrę nosa wszystkim niedowiarkom w osobie mojej żony. Niestety były też skutki uboczne, bo od tych codziennych przepierek, ręce zrobiły mi się jak u zawodowej, przedwojennej praczki. Nic to, znajdę na to sposób – pocieszałem się w myślach i znalazłem! Na pchlim targu zakupiłem starą tarkę do prania, z wielkim trudem i narażając swój kręgosłup, przywlokłem z pola do domu wielki kamień, a kijankę, czyli płaski kij, wykonałem z pękniętej sztachety. Teraz mogłem bardziej bez kontaktowo prać w szarym mydle, używając do tego wypróbowanych przez naszych przodków sposobów – trąc rzeczy o tarkę oszczędzałem paznokcie, a kładąc je na wielki kamień i waląc kijanką, dodatkowo wyładowywałem frustracje i napięcia. Stałem się przez to bardziej spokojny i opanowany. No, może poza jednym incydentem. Jak zwykle poszedłem do pobliskiego Rossmanna po moje mydło – Białego Jelenia w płynie i w kostce. Patrzę po półkach, a tutaj nic. Nie ma go! Pytam się więc obsługi i oto jakiej odpowiedzi udziela mi pani – Nie będziemy już więcej sprowadzać mydła Biały Jeleń. Nie schodzi nam. Prawie nikt go nie kupuje.

– Jak to? – odpowiadam zdziwiony. – A ja? – pokazując palcem na siebie. – Piorę w nim, z powodu egzemy namydlam całe ciało, myję włosy oraz części intymne, bo gdzieś wyczytałem, że jest też dobre na hemoroidy, a pani mi mówi, że „nie będziecie sprowadzać”? Wstyd i hańba! Precz z syntetycznymi emulgatorami! Precz z silikonami i parabenami! A fe! Ja napiszę list do Dirka Rossmanna i osobiście mu się poskarżę! – i odwracając się na pięcie wyszedłem obrażony.

Wróciłem poddenerwowany do domu. Została mi tylko połowa mydła w kostce oraz ledwie na dnie w butelce z dozownikiem. Postanowiłem na razie nie prać, a w ramach oszczędności, do czasu nabycia go w innej drogerii, używać tylko do mycia ciała.
Jeszcze tego samego dnia ruszyłem na obchód drogerii w moim miasteczku i wszędzie, bezczelnie informowano mnie że, a to „nie ma”, a to „było”, albo, że a to „kiedyś dawno mieli”. Zostało tylko jedno miejsce, gdzie mydło Biały Jeleń jeszcze mogło być w sprzedaży – sklep Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska, czyli popularny GS spożywczo – przemysłowy w wiosce nieopodal. Czym prędzej wsiadłem na rower i pojechałem tam. Przed wejściem, na schodach miejscowi sączyli ciepłe, tanie browarki.

– „Ooo! Oczko już na waćpana czeka… – zaczepnie powiedział do mnie jeden. Jakie „oczko” ku*wa jego mać?!! Jakiego „waćpana”?!! Chlają te tanie bronxy i napoje winopodobne i już od tego kukły mają – pomyślałem sobie. Ale nic. Nie dam się sprowokować przez tych spijaczy tanich napojów alkoholowych. Nie zareaguję. Poszedłem dalej.

Kiedy wszedłem do środka, przywitała mnie uśmiechem tęga pani sklepowa. Brakowało jej z przodu kilku zębów i jedno oko uciekało na bok, ale za to była lekko łysiejąca na czubku głowy i ubrana w kwiecisty, poliestrowy fartuch. – Pochwalony – powiedziałem, wiedząc że te katolickie powitanie zaskarbi mi jej życzliwość. – Czy dostanę u pani szare mydło Biały Jeleń?
– Tak. Podać?
– A i owszem. A ile pani tego ma?
– Niech pan poczeka… pójdę na zaplecze i sprawdzę… – przyszła po chwili, niosąc szary karton. – Został mi ten i z pięć kostek luzem, na sklepie.
– Biorę wszystko! – wykrzyknąłem uradowany.

– A wie pan, jeszcze mogę mieć z tyłu jedno opakowanie, wysoko na regale, jeśliby mi pan pomógł? – i spojrzała na mnie tym jednym okiem, bo drugie gdzieś uciekło i jakoś tak zamrugała dziwnie… – że też wtedy zgodziłem się pójść z nią na zaplecze, że też nie wyczułem zagrożenia. Poszedłem. Kiedy wszedłem do ciemnego magazynu i odwróciłem, żeby zapytać, gdzie mam szukać, już była przy mnie, a właściwie przy moich portkach. Uklękła przy moim rozporku i powiedziała głośno – Pakuj tu!

– Gdzie? – zapytałem, choć sam nie wiem dlaczego i w ogóle dlaczego zapytałem „gdzie”, a nie raczej „waćpanna wybaczy, nie znamy się” (o ja pier*olę jaka waćpanna?), a na to ona.

– Tu! – i tak jakoś się zmarszczyła, jedno oko zamknęła, a drugie wybałuszyła tak mocno, że aż wypadło na betonową podłogę i pokulało pod moje nogi. – Tu! W oczodół! – powtórzyła zdecydowanie, pokazując wielkim paluchem na czarną dziurę pośrodku głowy. Wybiegłem w te pędy za sklepu, zostawiając cały karton Białych Jeleni, który położyła na ladzie. Wsiadłem na rower i ku uciesze siedzących na schodach, amatorów tanich bronxów, odjechałem jak szybko się dało. Pożegnali mnie skandując chórem – Oczko! Oczko! – i kiedy skręciłem za winkiel, usłyszałem z oddali pompatyczny głos pani sklepowej – Zapraszam waćpanów do magazynu…

Nie używam już mydła Biały Jeleń do mycia swojej powłoki cielesnej, a jedynie do namydlenia bardziej opornych plam, przed wrzuceniem rzeczy do pralki, oraz do mycia rąk, bo nie wysusza skóry. Uczulenie minęło bezpowrotnie, a żona nie wyzywa mnie od „starego dziada”.

Jeden komentarz do “Biały Jeleń

  1. Pingback: Rezerwa, czyli dziesięć dni z życia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *