Archiwum autora: root_0mv55kga

Ambroży część V

Część piąta.

Dwadzieścia siedem minut i osiemnaście sekund później.

– Proszę wejść! – odpowiedział na szyfrowane pukanie do drzwi (trzy razy szybko, dwa razy wolno, pięć razy szybciej, ale nie tak jak za pierwszym razem, i raz – ale po trzech sekundach szurania paznokciem po futrynie i chrząknięciu) reżyser.
Do pokoju w długim gumowym płaszczu wszedł Jean Reno.

– Parle wu france? – zapytał.
– Parle wu, ku*wa, co?! – zirytował się reżyser.
– On się tylko grzecznie pyta, kto umie po francusku – wyjaśnił dźwiękowiec.
– Ja umiem! Ja umiem po francusku!… nie lubię, ale umiem – wtrąciła fryzjerka robiąc głupią minę. – Dla Jeana mogę się przemóc – dodała uśmiechając się zalotnie.
– Nie o takie „parle wu” mu chodzi. Jemu chodzi o to, kto szprecha po francusku? – wyjaśnił dźwiękowiec.
– Ja! – wykrzyknęła zza pleców Jeana Żanet Kaleta, po czym dodała ale już po francusku – Jean erreur plancher! ad liquide pour l’hygiène intime que nous faisons dans un autre studio. – Co znaczyło – Jean! pomyliłeś piętra! Tę reklamę płynu do higieny intymnej nakręcimy w innym studio! – i wziąwszy go pod pachę wyszła.
– Świat schodzi na psy. Leon Zawodowiec będzie reklamował płyn do higieny intymnej – smutnym głosem powiedział reżyser. – Ale, ale! skąd znał hasło?! Przecież to nie może być przypadek?! Nikt przez pomyłkę nie zapukałby trzy razy szybko, dwa razy wolno, pięć razy szybciej, ale nie tak jak za pierwszym razem, i raz – ale po trzech sekundach szurania paznokciem po futrynie i chrząknięciu?! Czyżby Jean Reno naprawdę przyszedł posprzątać pokój???
– Nie było chrząknięcia. To ja sobie pierdnąłem. Jak się zdenerwuję zawsze idą mi gazy – wyjaśnił Ambroży.
– No tak, w takim razie ciał musimy pozbyć się sami, bo nas wszystkich zapuszkują. Ciebie za morderstwo poprzez zaruchanie na śmierć, a nas za współudział – powiedział zasmucony tym faktem reżyser, po czym nagła myśl rozjaśniła jego posępne lico. – Sprawdźcie w kuchni czy są jakieś większejsze noże, toporki i nożyce do cięcia mięsa?!
– A o co chodzi? Bo aż boję się pomyśleć, co pan reżyser sobie pomyślał – nerwowo zapytał operator.
– Normalnie pokroimy je na takie tyciunie kawałeczki i spuścimy do kibla i po sprawie! – to sobie pomyślałem. – Genialne nieprawdaż?!
– Nieprawdaż. Kibel się zapcha – w mig zanalizował cały plan dźwiękowiec. – Nie da rady spuścić ze sto dwadzieścia kilogramów mięsiwa, gnatów, włosów i czego tam jeszcze.
– Wobec tego zjemy je! Tak! Wypatroszymy, oporządzimy, podsmażymy na cebulce i zjemy. Do ostatniego gnotka! – w oczach reżysera zaczęła malować się desperacja i szaleństwo.
– Nie damy rady. To będzie po oporządzeniu z pięćdziesiąt kilogramów mięsa. Będziemy je tydzień żreć, jak nie i dłużej. O Jezu co ja gadam?! – zniesmaczony dźwiękowiec zakrył dłonią usta, jakby chcąc przerwać to co mimo woli z nich wylatuje.
– Zjemy ile możemy, a z reszty zrobimy kiełbasę! I jeszcze na tym zarobimy! – przekonywał reżyser.
– Ja nie dam rady, młodą może jeszcze tak, ale starej nie ruszę, w żadnym wypadku, jak sobie pomyślę z kim miała „przyjemność”… – zapierał się operator.
– Od razu tam „przyjemność” – zbulwersowało to fryzjerkę – od doga to takie plecy miała podrapane że szkoda gadać, kucyk też zbyt delikatny nie był bo kopytkami, kopytkami kopał.
– Nie ruszę! Koniec kropka! – dodał stanowczo.
– To w takim razie zjemy tylko młodą, a ze starej zrobimy kiełbasę! Na sprzedaż! – wyjaśnił ostatecznie reżyser.
– A w co niby nabijemy tę kiełbasę? – zapytał drwiącym głosem dźwiękowiec. – Może w skarpety?!
– Jak je dobrze wypatroszymy, co by nie siekać tasakami na oślep, to flaków będzie dosyć – przekonywał reżyser.
– Chyba się porzygam! – skomentował krótko operator.
– Wiem! Wiem! – nagłe olśnienie poderwało siedzącego dotąd w kąciku, cichutko Ambrożego – Wiem, wiem, wiem… wiem, wiem, wiem… – i zaczął podśpiewywać na melodię „La Granady” słowa „wiem” przechadzając nago po całym pokoju i wykonując coś na kształt habanery.
– Co niby wiesz? – zapytał reżyser z niedowierzaniem.
– Wiem jak pozbyć się ciał!

Ambroży część IV

Część czwarta.

I w tym właśnie oto momencie wszedł do pokoju, paląc wymemłane cygaro, porucznik Colombo. Zerknąwszy swoim jedynym widzącym okiem na ekipę filmową oraz trzech nagusów, z których dwie kobiety szły już tunelem w kierunku światełka powiedział: Sorry I look for Zanussi?
Wszyscy zdębieli. Reżyser zemdlał. Ambrożemu w końcu oklapł, a operator wskazał palcem na prawo, za siebie. Colombo trochę zdziwiony wszedł do kuchni, gdzie walały się resztki niezjedzonej chińszczyzny oraz pizzy. Rozglądnął się wokół zauważając stojącą w rogu lodówko – zamrażarkę firmy Zanussi. Uśmiechnął się, odwrócił do operatora, po czym dodał: No, no! Mister Zanussi!
Reżyser oprzytomniał i nie bardzo wiedząc co robi, chwiejnym krokiem skierował się do wyjścia. Kiedy uszedł ze dwa metry, na jego drodze stanął niby posąg, w nienagannie skrojonym garniturze i bamboszach, wielki polski reżyser Krzysztof Zanussi! Zemdlał po raz wtóry, a Krzysztof Zanussi wykrzyknął uradowany widząc porucznika Colombo.

– Peter!
– Kristof! – odpowiedział mu równie uradowany Colombo.
– How are You? – zapytał Krzysztof.
– I’m fine! And You? – odpowiedział i zapytał Colombo.
– I’m fine too! – odpowiedział Colombo.
– What are You doing here? – zapytał Krzysztof.
– I looking for You – odpowiedział Colombo.
– I looking for You too – zdziwił się Krzysztof.

Ponieważ na tym kończy się moja znajomość języka angielskiego, dalszą część dialogów pomiędzy wielkim polski reżyserem Krzysztofem Zanussim, a porucznikiem Colombo poprowadzę po polsku.

– Mówiłeś, że będziemy kręcić w pokoju numer 96, więc przyszedłem. Widzę, że ekipa już jest; dźwiękowiec, operator, reżyser – choć trochę nie w formie, ale nie myślałem, że ten wywiad to aż taki „odjechany” będzie? – powiedział Colombo zerkając w stronę nagich zwłok i Ambrożego.
– Peter, Peter… przecież to jest pokój numer 69! My kręcimy na dziewiątym piętrze: na dziewiątym kręcimy publicystykę i wywiady, i Pegaza, na ósmym wiadomości, na siódmym „Pytanie na śniadanie” i prognozę pogody, a tutaj na szóstym pornole! Choć ze mną, nie będziemy państwu przeszkadzać – i tutaj strzelił oczko w kierunku operatora, po czym chwycił Colombo pod rękę i odwracając się na pięcie wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

– Uff, poszli sobie… – sapnął dźwiękowiec – całe szczęście. Cućcie reżysera, coś trzeba zrobić?

***

– Gdzie ja jestem? – zapytał głupio reżyser nie mogąc dojść do siebie.
– W telewizji. Kręcimy pornola – odpowiedział operator.
– A kto ja jestem?
– No… panie reżyserze – panem reżyserem od pornoli – dołączył się operator.
– A wy kto?
– Ja operator, ten to dźwiękowiec, ta to fryzjerka, a te dwie nagie to Dalila i makijażystka. Obie martwe! Zaruchane na śmierć przez tego tam z wielkim wackiem!
– Wypraszam sobie! Nikogo nie zaruchałem! Same się zaruchały! – bronił się jak tylko mógł Ambroży.
– O Jezu, chyba sobie znowu zemdleję, słabo mi – powiedział reżyser.
– Nie, nie! W żadnym wypadku! Coś trzeba zrobić, przedsięwziąć jakieś kroki, uprzątnąć ciała? – dźwiękowiec zapobiegawczo zaczął klepać go po policzku.
– Dobra, dajcie mi telefon – zadzwonię po „sprzątacza”, trzeba pozbyć się ciał.

 

Ambroży część V

Ambroży część III

Część trzecia.

Pewnie owa dyskusja potoczyła by się dalej, gdyby nie Ambrożowy wacek, którego lekkie drygnięcie nie umknęło uwadze ekipy.
– O! O! Coś się poruszyło! Podnosi się! – zawołał operator na widok nieznacznego ruchu prącia. I faktycznie. Wolno i z mozołem wacek ruszył w górę – ku światłu reflektorów stojących na aluminiowych statywach pod sufitem. Jednak cyganeryjne dysputy o sztuce oraz delikatne głaskanie przez Dalilę przyniosło nadspodziewanie dobre efekty i gigantyczna kuśka wystrzeliła w końcu, ukazując się w całej okazałości.

– Oj, joj, joj, joj, joj! – makijażystka, aż klasnęła w dłonie, po czym zacierając je lubieżnie dodała – kilka lat pracuję w tym biznesie, ale czegoś podobnego na oczy nie widziałam!
– Fakt – dodała fryzjerka – kucyk i knur Olaf się chowają, o murzynach z plemienia Mandingo nawet wspominać nie warto.
– No to do dzieła! – zawołał reżyser – Póki stoi!
– Dobra, dobra! Już dosiadam!? Dajcie mi tylko trochę więcej żelu, bo może być ciężko – odpowiedziała lekko zaniepokojona, czy podoła, Dalila.
I stało się. Wprawnym skokiem, wytrenowanym ongiś na tysiącach różnorakich penisów dosiadła go, nabijając się nań, aż do samiuśkiego końca i zaznając pierwszy raz w życiu najprawdziwszego, nieudawanego „ochami i achami” orgazmu… umarła.
– Aaa! – krzyknął Ambroży.
– Aaa! – zawtórowali mu pozostali.
– Weźcie ją! Weźcie te zwłoki! Uprawiam seks z denatką! – lamentował zrozpaczony Ambroży.
– Wyłączyć kamery! – zarządził reżyser. – Jeszcze mi tu trup potrzebny! Cholera co robić?
– Starej pewnie ze szczęścia serce nie wytrzymało – ogłosił wszem i wobec swoją tezę dźwiękowiec. – Całe życie szukała tego jedynego; co to ją zrozumie, dostrzeże kobietę, bratnią duszę, a i zerżnie porządnie – i znalazła; poetę i jebakę nad jebaki. Umarła na placu boju, szczęśliwa i zaspokojona, nabita na największego pytonga na świecie.
– I z orgazmem na ustach. Cóż za śmierć! Też bym tak chciała – powiedziała zazdrośnie makijażystka. – Ale się jeszcze taki nie urodził, co by mi dogodził… he, he, a gdzie tu zaruchać na śmierć?!
– Wobec tego uczcijmy jej śmierć minutą ciszy – zaproponował reżyser.
– Czemu nie – wciąż lamentował Ambroży – ale pomóżcie mi na Boga zdjąć ją ze mnie! Bo jeszcze zesztywnieje!

Ledwie reżyser wraz z dźwiękowcem i operatorem nie bez trudu ściągnęli martwą Dalilę z biednego i zdenerwowanego Ambrożego, a właściwie jego wacka, a tu już wskoczyła nań makijażystka…

– Przepraszam panią bardzo – zapytał zaskoczony jej bezpośredniością właściciel – ale czy my się znamy?
– Hi, hi, hi… chyba nie… ale ja tylko tak, na chwilkę sobie przysiądę… aj… aj… aj… chyba źle wymiarkowałam – wybełkotała zaskoczona falliczną wielkością. – Mierz siły na zamiary – dodała jeszcze i wyzionąwszy ducha opadła bezwładnie jak dmuchana lala, z której uszło powietrze.
– O w mordę! I ją też zaruchał na śmierć?! – krzyknął reżyser.
– Sama się zaruchała, sama! Przecież widzieliście, że wskoczyła na mnie równie szybko jak ściągnęła kieckę! – bronił się Ambroży.
– Dwa trupy?! I to w pornolu?! Ale jazda! – dźwiękowiec z typowym dla siebie filozoficznym podejściem analizował całą zaistniałą sytuację. – W „Poruczniku Colombo” z rzadka się to zdarzało, bo z reguły był tylko jeden, ale zabity w sposób wyrafinowany.
– A te dwie to niby najzwyczajniej w świecie zadźgane? Albo siekierą zaciukane? Ciekawym czy Colombo rozwikłałby całą sprawę? – wtrącił operator.

I w tym właśnie oto momencie wszedł do pokoju, paląc wymemłane cygaro, porucznik Colombo. Zerknąwszy swoim jedynym widzącym okiem na ekipę filmową oraz trzech nagusów, z których dwie kobiety szły już tunelem w kierunku światełka powiedział: Sorry I look for Zanussi?

 

Ambroży część IV

Ambroży część II

Część druga.

– Oj, joj, joj, joj, joj!!! – powiedziała prezes wytwórni filmowej Orlowski TVN Porno Style na widok Ambrożego, a dokładniej Ambrożowego fallusa. – Jak żyję i pracuję w tym biznesie, czegoś podobnego nie widziałam! Oj, joj, joj, joj, joj!!! Jest pan przyjęty i to od zaraz! Wyraz twarzy troszkę za bardzo inteligentny i melancholijny, no ale za to sprzętowo nienagannie! Nie, no! Rewelacja! Pojutrze kręcimy! Zadzwońcie do Sandry, Amber i Angeliny. Zaczynamy we środę rano.

***
Sandra, Amber i Angelina, choć nie jedno, a raczej niejednego, w życiu już widziały, uciekły natychmiast po opuszczeniu spodni przez Ambrożego. Następna, specjalizująca się w filmach hard i sado – maso, była dzielna do czasu erekcji, kiedy ciała jamiste zaczęły powoli wypełniać się, powodując odpływ krwi z mózgu u właściciela i jego lekkie omdlenie oraz przerażenie w oczach i ewakuację z planu zdjęciowego wyżej wymienionej. Zadzwoniono w końcu po sześćdziesięcioletnią Dalilę – emerytowaną aktorkę, guru dla wszystkich innych w porno biznesie. Nie obce jej były trójkąty, czworokąty, pięcio, sześcio i siedmiokąty. Nawet mieszane z dogami, karłami, kucykami, knurami i murzynami z plemienia Mandingo. Przyszła i nie uciekła, ale niestety u biednego Ambrożego coś się porobiło, a dokładniej w jego portkach. Ambożowy wacek nie stawał i to mimo usilnych starań Dalili.
Jako urodzony romantyk szukał więzi emocjonalnej, chciał się przytulać, patrzeć prosto w oczy, trzymać za rękę i całować, a w ogóle przed seksem, to chciał nawet porozmawiać! – o sztuce, miłości i szczęściu, a przede wszystkim o poezji.

– Jaką poezję pani preferuje?
– He?
– Co dla pani jest w życiu najważniejsze?
– He?
– Czy lubi pani impresjonistów?
– He?
– Woli pani kino europejskie, czy amerykańskie?
– He?

Na te i inne, tak ważkie dla niego pytania, nie otrzymał odpowiedzi, zresztą Dalila, nawet jeśliby chciała, to akurat w te „klocki” dobra nie była. Znudzona ekipa filmowa, paląc fajki i popijając kawkę czekała na dalszy rozwój wydarzeń, a nieszczęsny Ambroży, trzymając ją za rękę i patrząc głęboko, w puste oczy, wciąż pytał i pytał. W końcu jednak nie wytrzymała. Zerwała się z wyra na równe nogi i eksponując – obwieszone już z lekka do linii pępka, przeciążone wstawionym przed laty silikonem – piersi, wykrzyczała.

– Weźcie mi tego zboczka! Albo mnie rucha, albo nie?!! Za dzień zdjęciowy i tak musicie zapłacić! No co to za perwersyjny osobnik, żeby mnie o takie rzeczy pytał! Tfu! Melancholik przebrzydły! To już kucyk Olaf mniej mnie onieśmielał, o knurze Adolfie, panie świeć nad jego świńską duszą, i dogu Lordzie nie wspomnę! Świat schodzi na psy! Żeby tak kobietę zawstydzać! I to przy ludziach! Złoże skargę do związku, że kręcicie tu jakieś zboczone pornusy.

Po tym wystąpieniu, biedny Ambroży tak się zestresował, że o jakiejkolwiek erekcji, nie mogło być w ogóle mowy i roniąc łzę, która spłynęła po jego smutnym licu, spojrzał gdzieś daleko daleko przez okno i zacytował, z pamięci, cichutko, cichuteńko, fragment, swojego pierwszego wiersza – co to go jeszcze napisał jak walił w domu gruchę.

I kiedy po latach spoglądasz w me oczy
widzę wciąż te pierwsze chwile
gdy młodzi byliśmy i nieśmiali
w ramionach miłości niezdecydowani.

I wtedy to doszło do owej cudownej przemiany. Przemiany, co to przeobraża wstrętny, mętny i śmierdzący zacier w przepyszny bimberek, sraczkowatą fioletową breję w powidła śliwkowe, rzępolenie Jasia na skrzypcach w wirtuozerię Jana w filharmonii, a zdeprawowaną do cna, prostą w obyciu i wulgarną Dalilę w damę. Przypomniała sobie te pierwsze, niewinne miłostki, kiedy to będąc ulubienicą drużyny hokeistów, rumieniła się wchodząc do nich pod prysznic i schylała, tak dla hecy, po mydło. Jak zakochana nieprzytomnie w bramkarzu, obrońcy i napastniku uszczęśliwiała wszystkich, naraz, do utraty tchu. Te dziewicze kochania sprzed kilkudziesięciu lat powróciły naraz i odmieniły ją całkowicie wygrzebując z głębin duszy uczucia piękne, acz zapomniane.

– To pan jesteś poetą?
– A i owszem, łaskawa pani.
– Pański wiersz zachwycił mnie i onieśmielił, przypominając stare dzieje.
– Nie jestem godzien pani na tak wielkie pochwały.

Po tych słowach ekipa filmowa zdębiała zupełnie: dźwiękowcowi wyleciał pet z ust i wpadł do kubka z kawą, operator spadł z krzesła i zachłysnąwszy się piwem, począł czkać bezustannie, a reżysera tak zamurowało, że zaniemówi, choć jeszcze przed sekundą sypał sprośnymi dowcipami jak z rękawa. Ambroży i Dalila siedzieli teraz nadzy na brzegu łóżka: on trzymał ją za rękę patrząc prosto w oczy, a ona gładząc, po potężnym ale miękkim fallusie, uśmiechała się zalotnie mrugając oczami jak trzpiotka.

– No co też pan? Przyjcież wiersz był wspaniały.
– Ależ to jeden z pierwszych, jeszcze nieudolny i naiwny w swej szczerości.
– Może dlatego właśnie mi się spodobał? Przypomniał mi siebie samą, kiedy to oddawałam swe ciało każdemu bezinteresownie, czerpiąc radość z ich szczęśliwych oczu, delektując spoconymi barkami i gorącym oddechem?
– Wobec tego kochała pani? Zaznała prawdziwej miłości?
– Nie… nie dane mi było… wszyscy widzieli tylko wielkie, kształtne piersi, jędrne pośladki i głębokie gardło. Ot i wszystko. Chyba tylko knura Olafa, Panie świeć nad jego świńską duszą, przysparzałam, a właściwie mój zadek, o szybsze bicie jego knurowatego serca, które skończyło zapewne jako karma dla kotów.
– No widzi pani, a ja za to zatraciłem się w onanizmie i poezji, jednak te dwie muzy nie sposób było ze sobą pogodzić i wybrałem, o ja nieszczęsny, porno biznes myśląc, że wacek do kolan to już wszystko. Jednak teraz wiem, że bez uczucia jest tylko bezwartościowym narzędziem, kawałkiem mięsa, co to tylko dynda między nogami, przeszkadzając w biegach przez płotki.
– Naprawdę uprawiał pan sport? Ja również miałam do czynienia ze sportem, a zwłaszcza z hokeistami. To może pójdziemy do mnie, porozmawiamy o życiu, a pan poczyta mi przy filiżance herbaty swoje wiersze?

I w tym momencie reżyser nie wytrzymał i odzyskawszy język w gębie, począł się wydzierać.

– Czy wyście powariowali, czy jak?! Ekipa zamówiona, umówiona i obecna, apartament wynajęty, catering, fryzjerka i makijażystka też, a wam się ruchać nie chce tylko o poezji dyskutować?! Nie! jak żyję, czegoś podobnego nie widziałem! To my tutaj pornola kręcimy, czy jakiegoś Pegaza? A może ja pokoje pomyliłem? Może tutaj naprawdę jakiś wywiad, porno babci z big fujarą, miał się odbyć, co?! Nie no zwariuję! Dzwońcie do właścicielki, co robić?!
– Panie reżyserze – odezwał się dźwiękowiec – ale ja chętnie posłucham, bo w sumie to z wykształcenia jestem artystą muzykiem, konserwatorium kończyłem, wydział kompozytorski. Wie pan, nie ma popytu na symfonie i opery – piszę więc do „szuflady”, a że żyć z czegoś trzeba, to dorabiam w porno biznesie, bo to pewny kawałek chleba jest.
– A kiedy kończyłeś – odezwała się na to makijażystka – chodziłam kiedyś, w czasie studiów do waszej stołówki, bo u nas na uczelni swojej nie mieliśmy.
– Dziesięć lat temu się broniłem… plastyczka?
– Tak, kończyłam malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych, sześć lat temu – mogliśmy się rozminąć. Teraz coś tam maluję, ale na makijażach w pornosach, też niezła kasa jest. Poza tym ja erotomanką i nimfomanką jestem, i co się napatrzę to moje. Pamiętam, że byłam na waszym akademickim koncercie… chyba coś z organami graliście?
– III Symfonię „Organową” Saint – Saens’a?! To ja grałem wtedy, w zastępstwie, na organach, bo kolega zachorował. Ale zbieg okoliczności!
– Jakoś za nim nie przepadam, jest dla mnie nazbyt eklektyczny i czasami błędnie łączony, zresztą tak jak Ravel, z impresjonizmem, a przecież ci dwoje to muzyczni konserwatyści – wtrącił operator.
– O co ja słyszę? Kolega nie dość, że filmowiec to i z muzyką za pan brat – zdziwił się dźwiękowiec.
– Eee tam… tylko średnią na fortepianie zrobiłem… ale techniki na preludia Debussy’ego wystarcza i czasami sobie grywam dla przyjemności.
– Ja jestem po rzeźbie – włączyła się do rozmowy fryzjerka – a fryzjerstwo, i to nawet w pornolach, to też taki rodzaj rzeźby jest. Zobaczcie jakie fikuśne kitki Dalili porobiłam?! Szkoda, że nie widzieliście jak jeszcze kiedyś się z kucykami bzykała… jaki ekstrawagancki fryz temu konikowi na grzywie uplotłam! A ogonek jak my poskręcałam – cudo, cudo, mówię wam!
– A ja, krótko po filmówce, to niezależne kino kręciłem – odezwał się smutno reżyser – to były czasy… żadnych zobowiązań, wytycznych, nacisków… znajomi ze Szkoły Teatralnej to u mnie za „friko” grali… no niech będzie, za flaszkę, a jakie odjechane filmy kręciliśmy… szkoda gadać.
– O widzi pan – włączył się Ambroży – wychodzi na to, że teraz prawdziwych artystów nie doceniają…

***

Pewnie owa dyskusja potoczyła by się dalej, gdyby nie Ambrożowy wacek, którego lekkie drygnięcie nie umknęło uwadze ekipy.

 

Ambroży część III

Ambroży część I

Część pierwsza.

Onanista i poeta Ambroży walił właśnie konia pisząc wiersz. Ta prosta i zwyczajna czynność dodawała mu weny, a wena podniecała go. Tworzył przeto tylko i wyłącznie w czasie kulania gruchy, a kulając ją pisał, lewą ręką. Musiał się tego nauczyć, bo Ambroży od zawsze walił konia ręką prawą. Próbował co prawda robić to lewą, żeby móc pisać prawą, jak jeszcze nie umiał lewą, ale naturalne wygięcie jego członka na prawą stronę, utrudniało onanizm leworęczny, a sprzyjało, jak łatwo się domyślić, praworęcznemu.

Był płodnym poetą i jurnym chłopem, jednak równie dobrze można by o nim powiedzieć, że był jurnym poetą i płodnym chłopem z racji wielokrotnego, acz przypadkowego ojcostwa z przypadkowymi kobietami i pisania prawie samych erotyków. Dochodziło przeto u Ambrożego do sprzężenia zwrotnego na linii walenie konia – pisanie wierszy. Jedno nakręcało drugie i na odwrót, a on ów biedny nieustannie pisał i gruszył, gruszył i pisał, i tak, mówiąc wulgarnie, acz obrazowo, do zaj*bania.

Stare przysłowie: ch*j nie mydło – nie wymydli się, znane było i Ambrożemu, jednak tak nieroztropne chlastanie fujarą na lewo i prawo, musiało mieć swoje konsekwencje, a mianowicie w myśl odwrotności zasady, że narządy nieużywane zanikają, jego początkowa fujareczka przeistoczyła się we fujarkę, by poprzez fujarę stać się docelowo wielką big fujarą, a nawet fagotem, sprawiając nielichy kłopot właścicielowi.

Nieszczęśnik grusząc, musiał przeto wykonywać wciąż bardziej zamaszyste i energiczne ruchy, a nie pomagało to w pisaniu, o nie! I tak pisanie lewą ręką, przysparzało problemów i nowy, „doktorski”, charakter pisma po prostu go denerwował, tym bardziej, że z kaligrafii w powszechniaku zawsze miał piątkę, a tu jeszcze, jak gwoźdź do trumny, doszły owe coraz to prężniejsze i „żywiołowsze” ruchy. Tego było już za wiele!

– Walenie gruchy i porno biznes albo poezja!!! – wykrzyknął Ambroży pewnego poranka, kiedy obudziła go erekcja tak potężna, że nieszczęśnik leżał przywalony na plecach swoją wielką big fujarą, próbując wstać. Wybrał walenie gruchy i porno biznes.

 

 

Ambroży część II