Archiwum autora: root_0mv55kga

Polskie Koleje Polarne cz. VII

Dzisiaj nie ryzykowałem podróżą pociągiem o 13.55, czyli o 14.02 wczoraj, a dzisiaj już widniejącym na tablicy, z godziną odjazdu 14.00! Dzisiaj jadę pospiesznym, którym wolno mi jechać, ale za dopłatą, którą wolno mi zrobić, której jednak mimo szczerych chęci nie zrobiłem.

Ustawiłem się w kolejce do kasy biletowej z zamiarem kupna dopłaty. Pociąg jeszcze nie widniał z adnotacją „opóźniony”, jednak na peronie, na który pobiegłem, nie było go. Ustawię się w kolejce, a jak go zapowiedzą to zdążę dobiec – taka była moja strategia. Ustawiłem się i kiedy byłem już dość blisko kasy, na tablicy pojawił się napis, że jest opóźniony pięć minut. Kiedy do odjazdu była minuta, a do okienka tylko dwie osoby przede mną, nie wytrzymałem i pobiegłem. Bałem się, że ruszy beze mnie i wolałem zaryzykować jazdę bez biletu. Okazało się, że moje obawy były zupełnie niepotrzebne, bo pociągu na nim w ogóle nie było. Zdecydowałem, że wrócę po dopłatę, ale na dworzec zachodni, z którego jest bliżej na mój peron.

Ustawiłem się na powrót w kolejce i przezornie co minutę biegłem na peron piąty, zorientować się w sprawie pociągu. Udało mi się w końcu dojść do kasy. Poprosiłem panią o dopłatę, podając bilet. Pani zaczęła coś stukać w klawiaturę, po czym zapytała – A dlaczego ulgowy? – odpowiedziałem, że nic mi o tym nie wiadomo i że nie wypowiedziałem słowa „ulgowy”, ani żadnego słowa, zbliżonego fonetycznie do słowa „ulgowy”. Wróciła do stukania, by dalej zapytać – A pan chce miesięczny? – odpowiedziałem, że nie chcę miesięcznego, ani ulgowego, a normalną, nieulgową dopłatę na pociąg pospieszny do biletu miesięcznego na pociągi osobowe. Pani postukała jeszcze chwilkę, po czym powiedziała, że jest ot niemożliwe. Dokonywałem tej operacji już z tysiąc razy i wiedziałem, że „jest to możliwe”, ale głosy z kolejki – Niech pan z nią nie dyskutuje! – ostudziły mój pedagogiczno – edukacyjny zapał, tym bardziej, że usłyszałem z oddali, że coś wjeżdża na stację. Pobiegłem na peron piąty.

Na peronie zrobiło się dziwnie pusto, tak jakby ubyło ludzi. Odjechał – pomyślałem – pani w kasie załatwiła mnie na cacy. Podszedłem do stojącej nieopodal kobiety i spytałem, czy może odjechał z tego peronu jakiś pociąg? Nie – odparła – oni w ogóle źle go „podają”, bo on właściwie odjeżdża o 13.44, a na rozkładzie figuruje 13.36, a wszyscy z niewiadomych powodów poszli na peron trzeci – kontynuowała. Niby była zorientowana, jednak zdała mi się mało wiarygodna. Nie chcąc ryzykować udałem się na „główny”, zobaczyć na najważniejszym wyświetlaczu, wiadomości z pierwszej ręki. Ha! Miałem nosa, bo został on przestawiony na peron trzeci! Czym prędzej tam pobiegłem.

Zastałem tam zdezorientowany tłum. Motał się on w te i wewte, próbując znaleźć nieistniejący pociąg. Pikanterii całej sytuacji dodał wjazd pospiesznego na sąsiadujący peron drugi, relacji Kraków – Szczecin, czyli nasz. Wszyscy udali się na peron drugi, ale pani konduktorka poinformowała nas, że on jedzie do Krakowa, a właściwie niektóre jego wagony. Było kilku chętnych na ten kierunek, a niektórzy poczęli wykrzykiwać, jakby się nawzajem nawołując – To pociąg do Krakowa! Chodźcie tutaj!

Skoro ten był do Krakowa, to mój pewnikiem musi z trzeciego odjechać. Pobiegłem z powrotem na trzeci, by ze zdziwieniem zobaczyć komunikat na wyświetlaczu – w miejscu przeznaczonym na wypisanie ilości minut opóźnienia, widniał napis, że pociąg odjedzie z peronu drugiego! Zostałem z swoim życiu po raz drugi zaskoczony przez polskie koleje… pierwszy raz, gdy spotkałem się pociągiem o przymiotniku „nadzwyczajny”, a drugi właśnie teraz, kiedy doszło, do jedynego w swoim rodzaju przekierowania – pasażerowie, zgodnie z komunikatami, idą na peron trzeci, by tam dowiedzieć się, że odjazd nastąpi z peronu drugiego!

Pobiegłem z powrotem na peron drugi, upewniłem się u konduktorki, która w międzyczasie zmieniła zdanie, że to jednak pociąg do Szczecina, po czym wsiadłem i zająłem miejsce. Nie mając dopłaty, postanowiłem usiąść w ostatnim wagonie, a w razie ewentualnej kontroli, pewnym, nieco znużonym głosem odburknąć „miesięczny”. Gdyby i to nie poskutkowało, chciałem, pełen dezaprobaty, że muszę fatygować się, szukać i wyciągać bilet oraz, że pani konduktorka mi nie wierzy, robić to w taki sposób, żeby dać jej odczuć moje niezadowolenie. Wtedy będąc z tego powodu rozgoryczona, powinna nie zauważyć mojego, małego uchybienia, w postaci biletu miesięcznego tylko, ale na osobowe.

Kiedy byliśmy w połowie drogi, usłyszałem charakterystyczne „bileciki do kontroli”. Pani konduktorka sprawdzała bilety od niechcenia, co rusz dopytując się, a nawet sugerując, czy ktoś już bilet sprawdzany miał. Spoko – pomyślałem – z nią nie będzie problemu. Wtem usłyszałem za sobą głos brzmiący bardzo służbiście – Bilety do kontroli! Aha – atakują drugiej flanki. Wiedziałem, że to ten typ konduktora, co to sprawdza wszystko skrupulatnie, i dokładnie, a najchętniej to by i „osobistą” zrobił. Najgorsze było jednak to, że porównując odległość do mnie, pani konduktor luzak i pana konduktora służbisty, wychodziło, że to on będzie pierwszy. Cholera co robić? – zakotłowało mi się w głowie. Ale na wybawienie, czekać długo nie musiałem!

Kiedy podszedł do siedzącego za mną chłopaka, a ten pokazał mu swój bilet, służbista nie kryjąc zdziwienia odparł – Ten pociąg nigdy do Katowic nie dojedzie, bo jedzie w kierunku przeciwnym. Spowolniło to nieco służbistę. Chłopak miał bardzo zawiedzioną minę, a kiedy podeszła do mnie pani konduktor, powiedziałem do niej – Słyszała pani? Ten chłopak za mną, jedzie do Katowic! – po czym dorzuciłem pewnym, spokojnym głosem. – Miesięczny – wymachując jej przed nosem, moim biletem na osobowe. Skinęła tylko potakująco głową i poszła dalej, do zawiedzionego chłopaka i swojego kolegi, zastanawiać się, co ma ów biedny począć.

Polskie Koleje Polarne cz. VI

Kiedy zziajany dobiegłem na dworzec z zamiarem odjechania osobowym o 13.55, dowiedziałem się, że on już nie odjeżdża o 13.55, a o 14.02. Ale nic to, bo uważam, że trochę ruchu nigdy nie zaszkodzi. O 13.55 odjechał za to inny pociąg w moim kierunku, innej spółki, na który nie mam biletu miesięcznego i wsiąść mi do niego nie wolno. Ech… co tam – pomyślałem sobie przecież to tylko siedem minut. O godzinie 14.02 pociągu jeszcze nie było na peronie, a po pięciu minutach, od zaplanowanej godziny jego odjazdu, poinformowano nas, że jest opóźniony pięć minut. De facto, ten komunikat był już nieaktualny, bo w momencie jego ogłoszenia, już leciała minuta szósta.

Ale komunikaty szły dalej obranym przez siebie torem i analogicznie po dziesięciu minutach, od zaplanowanego odjazdu, poinformowały nas, że zwiększył opóźnienie do dziesięciu minut, później po piętnastu minutach do piętnastu, by na deser poinformować pasażerów o zmianie peronu. Młodzi wespół starymi, kobiety z dziećmi, i my, wiekowo średniacy, ruszyliśmy przed siebie do podziemnego przejścia. Ludzka ciżba poczęła mozolne przegrupowanie na odległy peron, by w trakcie tej „wędrówki ludów” nagle, pod wpływem następnego komunikatu, panicznie i gwałtownie przyspieszyć. Pociąg gotowy do odjazdu!!! – powoduje, że nawet człek chromy i słaby, znajduje w sobie wielkie pokłady, skrywanej energii i „drze zelówy, że aż miło”!

Pędem rzuciliśmy się w kierunku peronu trzeciego, gdzie niestety żadnego pociągu nie zastaliśmy, nie mówiąc o”gotowości do odjazdu”. Za to, na uspokojenie, napis na wyświetlaczu, że opóźniony jest teraz czterdzieści minut. Po czterdziestu minutach, wreszcie podjechał dawno oczekiwany skład. Niektórzy pasażerowie, nie kryli wzruszenia, a w ich oczach malowało się niedowierzanie – „Czy to już?”, „Czy to na pewno ten?”, „Czy naprawdę możemy wsiadać?”. Wsiedliśmy. Było zimno, ale co tam – w drodze ogrzewanie na pewno się załączy.

Jednak w drodze ogrzewanie się nie załączyło, bo przede wszystkim w ogóle nie ruszyliśmy. Kiedy wszyscy zajęli wygodnie miejsca i nadeszła godzina, zaplanowanego, opóźnionego odjazdu, młody konduktor poinformował nas, że pociąg się zepsuł i nigdzie nie odjedzie. Poproszono nas o opuszczenie składu i czekanie na następny. Opuściliśmy przytulne wnętrza, zimnych i przedpotopowych wagonów z demobilu, czekając na peronie. Wtedy właśnie konduktorka z zepsutego pociągu zdradziła nam tajemnicę – Lepiej przejdźcie z powrotem na peron czwarty, bo tam za osiem minut, odjeżdża następny pociąg osobowy – powiedziała troskliwie – ten nie wiadomo o której podstawią?

Udaliśmy się na peron czwarty, a był to peron z którego dopiero co udaliśmy się na peron trzeci* i wybiła w końcu godzina, planowanego odjazdu pociągu, którego jeszcze nie było. Tak po pięciu, dziesięciu minutach głos z megafonu poinformował nas, krótko i już bez żadnych ogródek, że pociąg jest odwołany. Wszyscy jak na komendę rozeszli się, nie wiem czy w poszukiwaniu alternatywnych źródeł powrotu do domu, czy też zimno nakazało im powrót do budynku głównego dworca i kiedy ledwie rozeszliśmy się, komunikat obwieścił, że jednak z peronu czwartego odjedzie pociąg, co to zepsuł się wcześniej na peronie trzecim! Podstawili go i odjechaliśmy! Tak! Pociąg ruszy, nie zepsuł się i nic to, że byłem w domu dobrą godzinę później. Ważne, że dojechałem cały i zdrowy…

P.S. Bardzo martwiłem się, że pobędę w domu krótko, ponieważ musiałem wracać z powrotem, pociągiem o godzinie 17.00, jednak uprzejma pani w okienku, poinformowała mnie, że on dzisiaj nie pojedzie, bo jest odwołany, wobec czego pobyłem w domu dłużej.

* Gwoli wyjaśnienia: peron czwarty i peron trzeci nie sąsiadują ze sobą.

Polskie Koleje Polarne cz. V

 

 

Wracałem pociągiem o 22.55 do domu, jak zwykle zresztą. Jechałem ze znajomymi i dwie stacje przed stacją, gdzie z reguły wysiadamy (bo przecież zdarzało nam się, z różnych przyczyn zajechać dalej) pociąg się zepsuł. Ruszył, nastąpiło „tąpnięcie”, które jako wieloletni dojeżdżający znamy i które śni się nam w najgorszych, nocnych koszmarach i już dalej nie pojechaliśmy. Skomentowałem to krótko – Bana się zjebała – ale dwa rzędy siedzeń dalej, ktoś inny skomentował to inaczej, jednak sens był podobny: „Pociąg się skurwił!”.

Kolega miał mi za złe mówiąc – Wykrakałeś! – bo tak to już jakoś jest, że gdy psuje się pociąg, to winimy wszystkich i ogólnie „okoliczności przyrody niepowtarzalnej” ale nie sprzęt z demobilu, którym zmuszeni jesteśmy dojeżdżać. Maszynista i kierownik pociągu zaczęli biegać nerwowo, próbując coś bezskutecznie zaradzić i kiedy po kilku cyklach „ruszanie, tąpnięcie”, oznajmiono nam, a nosicielem tej złej nowiny, był jakiś losowo wybrany pasażer (widocznie konduktor w obawie przed linczem wyznaczył osobę nie wzbudzającą negatywnych emocji), że „już dalej nie pojedziemy i czekamy na odsiecz”. Automatyczne drzwi otwarły się i nikotyniści, aby ukoić zszargane nerwy, udali się na zewnątrz pociągu, na peron, zapalić. Udał się i kolega, jako osoba paląca, a ja, jako popalający i drugi kolega, jako niepalący w ogóle, zostaliśmy wewnątrz.

Zaczęły się głośne komentarze, telefony po znajomych, wyrywające ich z dopiero co zaczętego snu, aby przyjechali samochodami, a jedna babka odebrała telefon z pretensjami od męża i musiała się gęsto tłumaczyć, że to nie jej wina, że pociąg się zepsuł. I kiedy wespół z kolegą ustaliliśmy, że na powroty do domu, pociągiem o 22.55, trzeba koniecznie mieć przy sobie flaszkę, wbiegł na to nasz palący towarzysz, wypuszczając już w środku ostatniego dymka, a wbiegł z nowiną dobrą – Jesteśmy uratowani! – głośno i radośnie nam oznajmiając. – Spotkałem kolegę! – powiedział i słuchajcie tego. – Spotkałem kolegę z przedszkola! (nie ze studiów, liceum, czy podstawówki, a z przedszkola!) I jego żona jedzie po niego, czyli i po nas samochodem! Czy to nie piękne? – tak, byliśmy uratowani, a inni pasażerowie, co to po nich nikt nie zamierzał przyjeżdżać, zaczęli patrzeć na nas zawistnie. Aby nie kłuć ich w oczy naszym szczęściem, opuściliśmy pociąg i wychodząc na zewnątrz dołączyliśmy do kolegi naszego kolegi z przedszkola.

W czasie tej krótkiej rozmowy, zgodnie we czwórkę, ustaliliśmy, że gdyby każdy z nas posiadał na taką okazję flaszkę, a jeden karty do brydża, to nikt nie musiałby po nas w ogóle przyjeżdżać. Po chwili jednak przyjechała po nas, żona kolegi naszego kolegi z przedszkola. Przyjechała sportowym coupe i gdy nas zobaczyła, skomentowała to krótko – Jak wy się wszyscy tutaj pomieścicie? Mogłam przyjechać czymś większym… – no tak, ale kto to wiedział? Wiecie może jak wygląda tylna kanapka w sportowym coupe? Powiem tylko tak: jest potwornie mała, ciasna i wąska, że i dla dwóch karłów, miejsca jest tam jak na lekarstwo, a nas była trójka, z czego ja ze wzrostem metr osiemdziesiąt sześć, byłem najniższy!

Nie wiem jak to zrobiliśmy, ale jakimś cudem udało nam się upchnąć do środka – my we trzech z tyłu, wpasowani jak plastelina, a mąż pani kierowcy do przodu z podkurczonymi kolanami, w pozycji na fakira. Zapewne w razie jakiejś poważniejszej kraksy, zlalibyśmy się w jedną masę, a policja miałaby problem z ustaleniem liczby ofiar. Dojechaliśmy szczęśliwie, po drodze mijając kilku nocnych pielgrzymów z zepsutego składu, którzy jednak nie wierząc w zapewnienia kolejarzy, o nadciągającej odsieczy, zdecydowali się pójść o północy do domu z buta.

Polskie Koleje Polarne cz.IV

 

 

W zeszłym tygodniu poszedłem na pociąg, na ten o 17.35, bo na ten o 17.00 nie zdążyłem. Po drodze na stację kolejową minąłem dwóch kolesi, taszczących wielki metalowy słup, jeszcze z resztkami fundamentów. Nosiło ich na boki i byli mocno wstawieni, a i słup miał swoją wagę. W jednym rozpoznałem kolegę z dawnych lat. Spenerzył się i teraz łazi po mieście i chleje na potęgę. Chłopcy jednak nie dawali rady z ciężarem i zadyszani, robili sobie co chwila przerwę, żeby odsapnąć. Dodatkowo, ten z przodu dźwigał jeszcze solidny kawałek łańcucha, zakończony hakiem. Ale czego nie robi się dla butelki prostego wina. Nie wiedzieli jednak, że ich trud pójdzie na marne, bo mijając codziennie skup złomu, który mieści się nieopodal stacji, zdążyłem już zaznajomić się z tabliczką informującą, że czynny jest do godziny szesnastej. Nie chcąc, żeby mnie zaczepili, wyprzedziłem ich drugą stroną ulicy, naciągając na głowę kaptur bluzy.

Kiedy doszedłem do dworca, udałem się do kasy, aby znajoma pani w okienku poinformowała mnie jak teraz jeżdżą pociągi. I nie chodziło mi wcale o rozkład jazdy, bo ten kontroluję na bieżąco, a raczej o obecne trendy w spóźnieniach, czy też odjazdu pociągu, na przykład przed czasem. Pani uprzejmie poinformowała mnie, że ten na który przyszedłem, o dziwo, jeździ ostatnio planowo. Siadłem więc na ławkę, oczekując przyjazdu. Po dziesięciu minutach siedzenia w poczekalni, a po pięciu od zaplanowanego odjazdu, ja wciąż siedziałem i czekałem, jednak do moich uszu dobiegł dźwięk, nadjeżdżającego pociągu. Komunikaty, komunikatami ale wolę sprawdzić. Wyszedłem na zewnątrz i zobaczyłem pociąg, który zbliżał się od strony, w którą miałem się udać – niezapowiedziany i nieujęty w rozkładzie. Pomyślałem, że może to ten, którym mam jechać – przyjechał i będzie za chwilę wracał albo podstawiają go, choć jeszcze z niczym podobnym się nie spotkałem. Okazało się, że nie, a szczegółowych informacji udzielił mi kolega, który z niego właśnie wysiadł.

– To ten, który wyjechał o 17.00 – powiedział do mnie – spierdolił się kawałek za pierwszą stacją i tak jedziemy wolno, do tyłu dobre piętnaście minut. Kierownik pociągu powiedział, że ten, którym ty pojedziesz zabierze nas i pojedzie jako osobowy, bo według rozkładu figuruje jako przyspieszony i zatrzymuje się tylko na dwóch stacjach.

– No dobra – odpowiedziałem – tylko, że tego „mojego” jeszcze nie ma. Ale na to odezwał się głos w megafonie, że „nasz” pociąg, jest opóźniony dwadzieścia minut, wobec czego z powrotem udaliśmy się na dworcową poczekalnię. O dziwo, po obiecanych dwudziestu minutach przyjechał. Wsiedliśmy więc, zajmując miejsca naprzeciw dwóch uroczych dziewczyn. Pociąg ruszył, a kolega, jadący pierwszy raz szynobusem był pod wrażeniem ciszy, czystości w nim panujących oraz rozwijanej prędkości. Prędkość jednak, była tak wielka, że szynobus nie zdołał zatrzymać się na pierwszej stacji.

– Mówiłeś coś, że pojedzie jako osobowy, a zdaje się, że maszynista przeoczył jedną stację – spytałem.

– Spoko… tamten do pierwszej stacji dojechał, to w sumie tamci, którzy mieli wysiąść już to zrobili, a ci, co wsiedli, są teraz tutaj z nami – odparł. – Po co miałby się zatrzymywać na stacji gdzie nikt nie wsiądzie i nikt nie wysiądzie? – niby miał rację, ale zbliżając się do drugiej stacji, na której znajomy powinien wysiąść, zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno zostali dobrze poinformowani i nikt nie wyciął im numeru. Takiego kolejowego psikusa. Sytuacja wyjaśniła się po chwili, bo pociąg jednak, ku wielkiemu zdziwieniu podróżnych, którzy chcieli wysiąść, nie zatrzymał się również na stacji następnej. W pociągu zawrzało. Przecież nam obiecali! – krzyczeli podróżni. – Kierownik tamtego pociągu powiedział, że ten pojedzie jako „osobówka”! Co ja mam teraz zrobić? Przecież miałem wysiąść – wtrącił kolega. Na to wszystko kierownik pociągu chwycił za komórę i zadzwonił. Zadzwonił do dyspozytora, by poskarżyć się, że w pociągu go wyzywają i wysuwają pod jego adresem oszczerstwa, a później zapytał co ma robić? Na to podniósł się jeszcze większy larum, że oszczerstwa żadne wysuwane nie były, bo to przecież najprawdziwsza prawda. Niestety dyspozytor nic nie wiedział, o samowolnej dyspozycji tamtego kierownika pociągu, więc pojechaliśmy dalej, jako pociąg przyśpieszony, to znaczy zatrzymujący się na dwóch, z pięciu stacji, do stacji docelowej. Niektórzy podróżni wpadli jednak w taką panikę, że pytali, czy ten pociąg w ogóle zatrzyma się na stacji końcowej! Co bardzo irytowało kierownika pociągu.

Kolega musiał pojechać niestety do stacji następnej i zamówić telefonicznie samochód, który przyjedzie po niego z domu. Na całe szczęście kierownik, czy to ze wstydu, czy też z litości nie wymagał od podróżnych, dodatkowych biletów, za przejechany odcinek, bo przecież ich bilety skończyły się na stacji, którą przejechaliśmy.

Na następnej stacji, zgodnie z planem, pociąg zatrzymał się. Mój kolega wysiadł, a do kierownika pociągu przyczepił się pewien, zagubiony nastolatek. Zapytał, czy nie mógłby skorzystać z komórki kierownika, ponieważ skończyły mu się „minuty na koncie”, miał wysiąść na poprzedniej stacji, a jego mama nic o tym nie wie? Po dostaniu odpowiedzi odmownej „nie takich rzeczy robić nie mogę” usiadł zrezygnowany z boku, prawie ze łzami w oczach i począł zastanawiać się co ma dalej począć. Bardzo to poruszyło dziewczęta, siedzące naprzeciw, a jedna nawet zapytała, czy „nie użyczyć mu tej komórki?”. Na całe szczęście, zadzwoniła zaniepokojona mama i po uzyskaniu wyjaśnień, kazała synowi pojechać do końca, jednak, wciąż wątpiąc, podszedł do kierownika i powtórnie zapytał: „Czy na pewno zatrzymamy się na stacji końcowej?”. Ten, zapewne już nerwowo nie wyrabiając, odwrócił głowę w stronę okna, spojrzał w dal i głęboko zamyślił się.

Zamyśliłem się i ja i począłem zastanawiać, jaki kłopot sprawiłoby zatrzymanie się tego składu, tylko na dwóch dodatkowych stacjach, bo przecież na pierwszej stawać, w zasadzie nie musiał? Myślałem, myślałem i końcu zapytałem kierownika, wyrywając go z otchłani wewnętrznych rozterek – Przepraszam pana. A dlaczego nie możemy zatrzymać się, na tych dwóch dodatkowych stacjach? Robić tak ludzi w konia? Co oni temu winni, że zostali wprowadzeni w błąd? – lekko wystraszył się, po czy odpowiedział.

– Nie mam takiego rozkazu, a poza tym my jesteśmy innym przewoźnikiem.

– No jak to? Co pan gada? Przecież tamten i ten pociąg, to Przewozy Regionalne nieprawdaż?

– Ale my jesteśmy Koleje Lubuskie, a tutaj są Wielkopolskie – tutaj mnie „zastrzelił”.

– To już nie wystarczy ten sam przewoźnik?! Musi być i ta sama rejonizacja?! Kiedyś, jak PKP były jedną firmą, to pamiętam, że jak się osobówka zepsuła, to nawet pospieszny w polu stawał zabierając ludzi. Teraz schodzicie na psy. Podzielcie się jeszcze, ale tak żeby w każdej nowej spółce zostało po trzech prezesów i po jednym konduktorze, maszyniście i mechaniku i wtedy będzie super!

– Ale mnie nie wolno tak samemu stawać na stacjach, jest rozkład i tego muszę się trzymać.

– Rozkład?!! Wy naprawdę wiecie co to jest rozkład??? Przecież ten pociąg w ogóle nie jeździ według rozkładu. Kiedy na niego przychodzę, to zawsze odjeżdża ze dwadzieścia minut później ale broń Panie Boże jakbym przyszedł o te, no niech będzie, piętnaście minut później… to on wtedy odjedzie planowo! Mało tego! On w rozkładzie figuruje 17.28, odjeżdża niby planowo o 17.36, a de facto o 17.55… to jakieś szaleństwo!

– No ale my na te spóźnienia nie mamy żadnego wpływu, są niezależne od nas – próbował się bronić.

– Ooo! To ja wiem, że wy na nie nie macie „zupełnie żadnego wpływu”! One są jak gra w totka – zupełnie przypadkowe i nieprzewidywalne, a pasażer ma posłusznie czekać na stacji, a jak zepsuje się pociąg to w polu, w krzaczorach na następny osobowy, ale koniecznie tej samej spółki i z tego samego regionu!

Rozmowa potoczyłaby się zapewne jeszcze dłużej, ale zaczęliśmy dojeżdżać do stacji przeznaczenia i musiałem szykować się do wyjścia, a jedna trzecia pasażerów na przesiadkę, z powrotem na pociąg osobowy, który zatrzyma się na wszystkich stacjach i odpukać, nie zepsuje.

Słoń po piwie małpi rozum ma

Słoń po piwie ma małpi rozum

Słoń po piwie małpi rozum ma 3„W świecie zwierząt takie rzeczy się nie zdarzają, bo zwierzę nie krzywdzi drugiego zwierzęcia z nienawiści i zazdrości, a tylko by przeżyć”. „Człowiek to najpodlejsze ze zwierząt”. Te i inne podobnie brzmiące farmazony, zdaje nam się słyszeć często, w zasadzie przy okazji jakiś okrucieństw, których dopuszcza się człowiek wobec drugiego człowieka, a o których z przyjemnością donoszą media (bad news is good news). Przez lata, w zasadzie bezmyślnie, przyznawałem im rację, jednak po głębszym przemyśleniu, doszedłem do wniosku, że wcale tak nie jest.

Na bezsłoniu i nosorożec słoń

Kiedy byłem ze swoim szwagrem w monachijskim zoo, opowiedział mi historię o tym, że młode, niewyżyte seksualnie słonie, jak to się mówi „z braku laku”, biorą sobie za „dziewczyny” młode nosorożce. Oczywiście wbrew woli tych drugich, ale co najgorsze, przy braku akceptacji nosorożca na taki mezalians i zgody na odbycie stosunku, dochodzi do srogiej zemsty ze strony słonia i mordu na nim. Przenieśmy taką oto sytuację na ludzkie podwórko. Akurat nie masz dziewczyny, a masz „ochotę” i spodobała ci się suka sąsiada. Piękny długowłosy owczarek niemiecki. Wchodzisz do niego na posesję i „bierzesz” ją na trawniku – jeśli się zgodzi, bo jeśli nie to ją ukatrupiasz. Jak myślisz co napiszą o tobie w gazetach? Co powiedzą w TVN24? Na pewno nic dobrego, a twoja rodzina przez kilka następnych pokoleń, będzie miała przechlapane i jeszcze za sto lat, za twoimi pra, pra wnukami, będą szczekać na ulicy. Zostaniesz uznany za super zboczeńca, niewyżyte seksualnie indywiduum, a kobiety które wcześniej miały z tobą „przyjemność” (lub nie) za żadne skarby nie będą chciały się do ciebie przyznać – „Co?! Mój kochanek zostawił mnie dla suki owczarka niemieckiego?”
O słoniach – zbokolach jednak nie usłyszysz, bo ani chybi zwalą to na karb, prawie normalnych zachowań –„ One muszą tak robić, bo kłusownicy wybili im wszystkie dziewczyny, a te które zostały, są niechętne”.
Może właśnie przez niechęć dziewczyn, pewien nieszczęsny i zapewne zdesperowany siedemnastolatek wcale nie tak dawno, został zatrzymany podczas odbywania stosunku seksualnego ze źrebakiem. Dostał mandat za wykorzystywanie zwierzęcia niezgodnie z jego naturą oraz grożą mu dwa lata więzienia na podstawie ustawy o ochronie zwierząt, za znęcanie się nad zwierzęciem. Ale konia jakoś nikt się nie spytał, czy miał z tego przyjemność… a może się kochali?
Jednak chłopak ma już doklejoną do końca życia, łatkę zwyrodnialca, w przeciwieństwie do owczarzy… wiadomo jakie mówi się o nich rzeczy, a rozmawiając kiedyś z moim kolegą ginekologiem, dowiedziałem się, że to wcale nie jest kwalifikowane jako zboczenie! Bo wiesz – mówi – oni, na tych halach, na tych wypasach spędzają długie miesiące. Muszą sobie jakoś ulżyć i to jest normalne… – wiedziałem, wiedziałem, że ten dowcip: „Dlaczego Szkoci nie noszą portek, a kilty” jest prawdziwy… żeby nie płoszyć owiec, dźwiękiem rozpinanego rozporka!

Na bezmałpiu i kot małpa

W Tajlandii za to, ludzie mają problem ze swoim kotami, a właściwie z ich wypuszczaniem poza bezpieczne mury domu. Problem jest tego typu, że ów koteczki bardzo podobają się miejscowym małpkom i później wracają do domu już nie jako dziewice (jeśli jeszcze były), a raczej weterani wyuzdanych orgii seksualnych. Tyczy się to w równym stopniu i kotek i kotków, bo małpkom wszystko jedno, jakiego futrzaka sobie przygruchają. Niestety bywa i tak, że kot jest jeden, a małp więcej i wtedy zdarza się, że kot nie powraca już do domu, poskarżyć się swojemu właścicielowi, co to mu się przytrafiło, polegając na placu boju, przez zaruchanie na śmierć.

Lepszy kocur i kura w łapach niż suka za płotem

Ale nie szukając daleko, a patrząc bliżej, że tak powiem na swoje podwórko to i podobne rzeczy się zdarzają. Kolegi brat miał na gospodarstwie czarnego cocker spaniela, który regularnie ujeżdżał gospodarskiego kocura, a ja miałem psa, który czuł straszną „miętę” do naszej kury, nioski. Kiedy wychodziłem na ogród i widziałem gdzieś w kacie, wyrwaną, a właściwie wygryzioną kupkę, brązowych piór, już wiedziałem, że mieli ze sobą przyjemność i mój towarzysz, wyskubał ich trochę z kurzego karczku, w chwilach psiego uniesienia. Zresztą mój świętej pamięci Filip – papużka falista, dziwnie tuliła mi się czasami do ręki. Z początku myślałem, że z sympatii do mnie, jednak po którymś razie zauważyłem z niesmakiem, że robiła tak z „wielkiej sympatii” do mojego kciuka…

Wojny, gwałty i rozboje

W świecie małp takie rzeczy, zdarzają się równie często jak w świecie ludzi. Szympansie oddziały, jak ongiś ludzkie plemiona, a wciąż na przykład ludy Yanomamó z południowej Wenezueli, gdzie trzydzieści procent Indian, wciąż ginie w wyniku międzyplemiennych wojen, napadają na siebie wyrzynając wszystkich w pień, jeśli się da. Po śmierci srebrnogrzbietego goryla zagrożony jest jego młody potomek, bo kiedy dojdzie do spotkania z innym samcem, zabija go. Czasami do tego mordu przyłącza się nawet jego matka. U niby spokojnych orangutanów, ponad połowa „bara bara” pomiędzy młodymi samicami, a samcami dzieje się bez ich przyzwolenia. Ogier zebry jeśli wyczuje źrebię po innym ogierze, zabija je, podobnież lew kiedy przejmuje stado robi tak ze wszystkimi, nie swoimi kociętami. W filmach przyrodniczych rzadko jednak usłyszysz, o złych zwierzętach, a częściej raczej o zachowaniach mających na celu dominację własnych genów – robią tak, bo muszą. Dla dobra gatunku, dla dobra najlepszych genów. Ale dość tych smutków i przejdźmy może do weselszego tematu – tematu alkoholizmu wśród zwierząt.

Słabość do „procentów”

W afryce jest pewne drzewo, nazywa się marula i raz do roku wydaje z siebie obfite plony pod postacią owoców. Owoce spadają, z racji na afrykański klimat, bardzo szybko fermentują i wtedy zaczyna się pod drzewem wielka uczta, a właściwie wielka balanga. Na „bibę” przychodzą wszyscy, zaczynając od słoni i żyraf, a na guźcach, antylopach i małpach kończąc. Przychodzą, spożywają, obalają się i tak już do rana, pod drzewem, zostają. Rano budzą się i co najbardziej widać po małpach (bo ich mimika jest bardziej wymowna, od na przykład mimiki żyrafy, czy guźca) mają kaca! Tak! Ledwie zipią, ale twardo, jak szewc, zabijając klina, klinem, zostają i od nowa obżerają się sfermentowanymi owocami na umór! Trwa to dopóki wszystkie owoce nie zostaną skonsumowane, wtedy biba kończy się i wszyscy idą do domu… to znaczy dalej na sawannę, w krzaki, do nory, czy na drzewo, jeśli są w stanie już na nie wdrapać. Plus jest taki, że owoce zawierają prawie trzydzieści procent białka, więc nie trzeba martwić się o zakąskę i można bez reszty poświęcić się pijaństwu, idąc, że tak powiem, „w tan”. Zastanawiam się jednak, co by to było, gdyby marula owocowała przez okrągły rok – „Klub AA na sawannie, pod drzewem”?
Zresztą brak naturalnych źródeł alkoholu, wcale nie musi być powodem do zaprzestania picia. Słonie to bardzo mądre zwierzęta i mając słabość do procentów, właśnie z nimi człowieka kojarzą. Słusznie, czy nie, ale w Indiach staje się to powodem problemów tamtejszej ludności, bo jak donosi tamtejsza prasa: W październiku 2007 roku sześć młodych słoni zaatakowało wioskę w Indiach, włamało się do magazynu z piwem, upiło, wyrwało słup elektryczny i zginęło od porażenia prądem. W 2002 roku grupa pijanych słoni stratowała inną wioskę, zabijając sześcioro ludzi.
No tak, w Indiach to „mają przesrane” (chciałoby się powiedzieć) bo nie dość, że mają słonie piwosze, z małpim rozumem po spożyciu, to jeszcze chatki z dykty. Jak pijany słoń dobrze się rozpędzi, to przebiegnie wioskę z punktu „A”, do punktu „B” na „krechę”. Niestety. A co dopiero sześć pijanych słoni? Albo grupa?!!
My za to mamy pszczoły. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego osy i pszczoły latają wokół drzew owocowych? Pewnie myślicie o zapylaniu i tym podobnych sprawach. No tak – to też, ale myślę tutaj o okresie późniejszym, kiedy dojrzałe, bardzo dojrzałe owoce spadają na ziemię. Są wtedy takie „lekko sfermentowane”, a przynajmniej ta ich część, która odbiła się spadając na ziemię. One to lubią! Tak! Wgryzają się w tę miękką, lekko brązowawą część i żłopią procenty, że aż miło! Naukowcy zauważyli, że pijane pszczoły nie lubią latać, mniej angażują się w zachowania społeczne i częściej są agresywne. Niektóre z osobników piją tak wiele, że mogą tylko leżeń na grzbiecie i ruszać odnóżami w powietrzu. (Zupełnie jak my). Wydaje się, że pszczoły z natury czują pociąg do fermentujących owoców, jednak rój ma bardzo restrykcyjne zasady wobec pijanych. Jeśli któraś z robotnic wróci do ula pod wpływem alkoholu, strażnicy odgryzają jej nogi. – I oby nie przeczytały tego nasze żony!

No i… czy zrobiło Wam się lżej na duszy? Powyższy pseudonaukowy tekst, należy potraktować z przymrużeniem oka. Nie ma on na celu usprawiedliwienia naszych negatywnych zachowań (no może porannym kacem i marudzeniem żony – Kochanie guziec też chleje!), a raczej uzmysłowienie nam, że sielskość pożycia zwierząt, tego samego gatunku, bywa złudna.