Archiwum autora: root_0mv55kga

Gumówka

Gumówka, czyli fachofcy yntelektualiści

gumówka 1

– Nie musisz mi wypominać jak tnąc gumówką* żeliwne kaloryfery, większa część opiłków osiadła na lakier samochodu sąsiada i zmatowiła go trwale po kilku dniach porannego roszenia przyrody przepięknej…

– Ale ja ci wcale nie wypominam. Ale co ci do głowy przyszło??? Ale ja tylko zauważam, jak wtedy zresztą zauważyłem i uwagę ci zwróciłem, a na co ty uwagi nie raczyłeś zwrócić, iż praca gumówką niesie ze sobą pewne ryzyko: od możliwości trwałego usunięcia różnych, ale zazwyczaj delikatniejszych części ciała, do możliwości trwałego usunięcia metalicznej połyskliwości lakieru samochodowego. Ot i wszystko.

– A to insza inszość jest. To co… jedziem?

– Jedziem. Włączaj napięcie poprzez zamknięcie obwodu.

– Tak jest! Zamknąłem obwód – prąd jest?

– Ni ma…

– Jak to: „ni ma?!!” A pstyczek w gumówce włączyłeś?

– Nie.

– No to co? Jak mają wolne elektrony popłynąć po kablu w kierunku gumówki, kiedy pstyczek, którego nie włączyłeś, stanowi dla nich potężniejszą barierę, niźli dla mnie gra wstępna z Jadźką?

– To Jadźka ci wymówki robi, że jej nie gmerasz w chwilach intymnych zbliżeń, które to odbywacie – bazując na porannych opowieściach twych – codziennie?

– Jadźka to inszość insza jest, ale ty, żeś nie pozwolił wolnym elektronom popłynąć po kablu w kierunku gumówki mej, to już jest najnormalniej w świecie brak polotu intelektualnego, który to zwalić mogę jedynie na karb roztargnienia. Czy rację posiadam, czy też będziesz oponował?
– Opanuję się i oponował nie będę… To może podeślij Jadźkę do mnie, a ja ją pogmeram gdzie trza, skoro bariera ta jest dla cię tak potężną, jako pstyczek dla wspomnianych już wolnych elektronów, o których to wspomnieć raczyłeś.

– Podesłać, to mogę ci co najwyżej dłoń mą zaciśniętą w piąsteczkę słusznych rozmiarów, która to osiągnąwszy pewną, słuszną prędkość pogmera cię z delikatnością płetwala błękitnego w nos.

– Na mój nos, sprawę wolałbym zakończyć z powodu delikatności mego nosa, która w konfrontacji z delikatnością twojej piąstki, wydaje się na przegranej pozycji. Wobec tego włączam pstyczek, który z powodu wcześniejszego zamknięcia przez ciebie obwodu uruchomi gumówkę.
– Pasi.

 

*Gumówka – szlifierka kątowa. Nazwę swą zawdzięcza charakterystycznemu zapachowi gumy, wspaniale rozchodzącemu się wokół, a i również otaczającego użytkownika.

Młotowiertarka czyli część II

U dentysty

– Ło matko!!! Boże przenajświętszy!!! Kiedy była pani ostatni raz u dentysty?!! – zapytał dr Miły na widok „poręby” w ustach dwudziestokilkuletniej, skądinąd ładnej dziewczyny.
– Nigdy, to takie nieekologiczne. A dlaczego pan doktor pyta???
– A… nic, nic… Nieekologiczne?!!
– Pan wie z czego oni produkują te wszystkie plomby??? Ile przez to do atmosfery dostaje się szkodliwych substancji???
– Substancji?!! Co też pani wygaduje? Kto pani takich rzeczy naopowiadał?!!
– Widziałam jakiś program w TV. Tam mówili dużo o ekologii.
– Plomby? Ekologia? A to, że panią zęby napierd… no, hm… bolały, to niby proekologiczne?!!
– Nie było aż tak źle. Z początku bolało najbardziej – jak się dziura robiła. Wie pan, jak się coś słodkiego zjadło i mi w tę dziurę wleciało to bolało, że hej! Ale sobie szybko zimną wodą z lodówki ten ząb płukałam i tak na drugi dzień przechodziło. Albo nie. Wtedy już wiedziałam, że jeszcze z tydzień i obumrze sam. Zresztą ten jeden i tak już nerwu nie ma, bo go sobie sama pęsetą wyciągnęłam. Bolało jak smok! Myślałam, że mi się oko zapada… jak ten nerw ciągnęłam!
– Nerw sobie pani sama wyciągnęła?!! Pęsetą!!! Zimną wodą z lodówki pani płukała?!! Toż to sobie można migdały załatwić raz, dwa!!!
– A i załatwiłam sobie nie raz. Teraz to wszystkie ropne mam!
– A to nie lepiej było sobie zęby umyć, od tego słodkiego, a i w ogóle?
– Umyć zęby? Co pan? Wszystkie pasty to teraz fluor zawierają, a fluor to najgorsza trucizna! Dostaje się później do wód gruntowych i zanieczyszcza środowisko!
– No dobra, dobra… dajmy spokój tej ekologii. Co robimy?
– Jak to co??? Rwiemy te dwie jedynki, i to migiem!!!
– Rwiemy?!! Przecież można je leczyć!
– Nie, nie, nie… żadnego leczenia! Proszę! Te wszystkie środki o skomplikowanych wzorach chemicznych mnie przerażają bardziej niż cęgi. Rwiemy! I to bez znieczulenia!
– Co?!! Bez znieczulenia?!! Co też pani wygaduje?!! Przecież to barbarzyństwo!!!
– Barbarzyństwo?!! Prawdziwe barbarzyństwo to małe, biedne ślimaczki ginące setkami pod kołami samochodów bo ktoś źle poprowadził drogę. Albo małe, biedne jeżyki uganiające się za tymi małymi, biednymi ślimaczkami i ginące setkami pod kołami samochodów. Albo…
– Dobra, dobra… Siostro!!! Cęgi, dużą ceratę i proszę pogłośnić muzykę z poczekalni, żeby mi reszta pacjentów nie pouciekała!!!

Kochanie! Nie mam co na siebie włożyć!

nożyczki i palecPoszedł z nią na zakupy. Wolna sobota w centrum handlowym. Marzenie. Wszechogarniająca muzyka umpa – umpa, setki ludzi i sklepów, a każdy to potencjalny obiekt jej, czyli waszej wizyty.

– Bo wiesz kochanie… nie mam co na siebie włożyć. Sylwester tuż tuż (a był październik). Musimy kupić: kozaczki, sukienkę, płaszczyk, jakiś cieplejszy rozpinany sweterek, spódniczkę przed kolano, spódniczkę za kolano, jakieś dodatki i jakąś bieliznę…

I chodził z nią. Od jednej przymierzalni w jednym, do drugiej, trzeciej i osiemnastej w drugim, trzecim i osiemnastym sklepiku. Spotykał tam tabuny euforycznych kobiet i takich jak on – zmęczonych facetów o smutnych oczach po osiemnastej przymierzalni.

– Kochanie! Czy ta sukienka mnie nie pogrubia? Co ty gadasz? Przecież ten sweterek mnie wybladza! Dobrze ci w tym? Jak to??? – spójrz jak tu się fałdzi!!!

Normalnie jakoś to przetrzymywał. Pracował od poniedziałku do piątku i czasami w soboty. Prawdę mówiąc, to wolał te pracujące wolne soboty, niż relaksacyjne spędzanie czasu nieopodal przebieralni w centrach handlowych, z jej torebką na ramieniu. Nadzieja wieczora dodawała mu otuchy. „Zero sewen już się mrozi, kumpel z żoną przyjdzie… se damy” – to go trzymało kupy. Ale zadzwonił telefon i się załamał.

– Aaa!!! O ku*wa nie wyrobię!!! Niech mnie ktoś zabije!!! – zaczął krzyczeć, a ludzie w Orseju sobie stop klatkę zrobili.

Ale od początku.

Zadzwonił telefon. U niej w torebce, którą on miał na ramieniu.

– Kochanie dzwoni mój telefon – podaj mi go proszę! Jest w mojej torebce.

Szukał tego telefonu. A w torebce było wszystko, a przede wszystkim bałagan. A więc tak: pomadki, tusze do rzęs, pudry, kremik do buzi, kremik do rąsi, kremik do nózi… do nózi… po co jej do nózi w torebce? – jeszcze pomyślał zanim wybuchnął. Ale jedźmy dalej: waciki, podpaski, tampony, tabletki od bólu głowy i antykoncepcyjne – w sumie w jednym sektorze, a więc był jakiś klucz – gumy do żucia w paczce i luzem, tik taki w pudełku i luzem, petitka cała i jej siostra już w stanie rozdrobnionym, stara kanapka w otłuszczonym papierku, a nie wyglądała na wczorajszą…

A wszystko to zapętlane w długi przewód od słuchawek hi–fi do komórki. Pomyślał sobie: po nitce do kłębka, czyli na końcu kabelka powinna być komórka. Zaczął rozplątywać. Węzeł Gordyjski jak nic. Ale był wytrwały, jako wędkarz nauczył się cierpliwości w walce z „brodami” powstającymi z niewiadomych powodów, w najmniej oczekiwanych chwilach na żyłce przy kołowrotku.

Rozplątywał wciąż z mozołem, a ręce zaczęły mu się robić coraz bardziej tłuste – ta tubka z kremikiem do stóp od razu wydała się mi się podejrzana, musi puszczać gdzieś z boku- pomyślał. Do tłustych łap bardzo ładnie przyklejały się te wszystkie okruszki od petitki. Miodzio po prostu. Ale poczuł na końcu jakiś opór! Aha, jest rybulka na haczyku. Tylko targnąć wędką. Targnął. Jeszcze chwila, już, już… i na końcu wędki był stary but, a w jego przypadku odtwarzacz MP3… cholera, pudło!

Nic to. Wziął się dalej do poszukiwań. Telefon wciąż dzwonił.

– Szybciej kochanie, bo się ktoś rozłączy! Nie potrafisz znaleźć telefonu w mojej torebce?!!

Czuł wzrok innych klientów na sobie – zniecierpliwienie ze strony jej żeńskich popleczniczek i litość innych facetów o smutnych oczach robiących zakupy z żonami. Jak on.

Okazało się, że przeoczył jedną ukrytą kieszonkę. Musicie bowiem wiedzieć, że damskie torebki posiadają kieszonki albo starannie zakamuflowane, albo bardzo trudno dostępne. Zupełnie jakby projektanci byli złośliwymi, bezrękimi ofiarami jakiś strasznych wypadków, którzy odkuwają się teraz na nas „rękich” – posiadających ręce – znaczy.

Znalazł w końcu tę kieszonkę. Forsował zamek – wyższa szkoła jazdy, bo chodził jak właz w ruskim czołgu. Jednak udało mu się i w szybkim, desperackim akcie włożył rękę po tę komórkę. Bo to był już ostatni dzwonek! Włożył i co? Tak jak szybko włożył, tak szybko ją wyciągnął! Albo nawet i szybciej! Ale za to z niespodzianką, bo oto z serdecznego palca wystawały nożyczki do paznokci. Tak ładnie, elegancko i serdecznie wbite… a telefon właśnie umilkł.

– Kochanie zwariowałeś?!! To są moje najlepsze nożyczki do paznokci!!! Chcesz mi je zepsuć?!! Nie baw się nimi!!! – powiedziała pretensjonalnie ona.

I wtedy nie wytrzymał:

– Aaa!!! O ku*wa!!! Nie wyrobię!!! Niech mnie ktoś zabije!!! Albo moją żonę!!! Albo ku*wa najpierw mnie, a moją żonę później!!! Aaa!!! Ku*wa!!! Litości!!! Przetnijcie mi aortę tymi jeb*nymi nożyczkami do paznokci!!!

Żona zaniemówiła, ale tylko na chwilę. Widząc, że chłopak wymięka i może być różnie, dodała mu otuchy. Jak ślubowała przed ołtarzem.

– Kochanie uspokój się!!! Zostało do przymiarki dosłownie tylko kilka rzeczy: trzy sukienki, garsonka, sweterek, spódniczka i te jeansy z przeceny. Ach… no widzisz… bym zapomniała… i ten różowy sweterek „w serek” z moheru…

I wtedy pobiegł nie zatrzymując się. Staranował dwie kabiny, stojaki z ubraniami, panią z napisem na plakietce: „Asia – w czy mogę pomóc” i manekina stojącego przy wyjściu. Tego ostatniego zdążył jeszcze dotkliwie pogryźć po czym pobiegł dalej z wysoko uniesionymi rękami, a serdecznego palca wystawały wciąż nożyczki do paznokci…

Z ostatniej chwili: Warszawa


Do niefortunnego incydentu doszło dzisiaj podczas wizyty kanclerz Angeli Merkel w Warszawie. W czasie odbierania honorów od Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego, po słowach „czolem źolniezie” została ona rozstrzelana wraz z przyjmującym ją premierem Donaldem Tuskiem.
 

Pewne zaniepokojenie wśród zebranych wywołało już skierowanie salwy honorowej w stronę pani Kanclerz i pana Premiera. Jednak po jej oddaniu okazało się, że nie były to „ślepaki” i żołnierze strzelali ostrą amunicją.

 

Według wstępnych ustaleń wszystko wskazuje na to, że zamiast Kompanii Reprezentacyjnej na miejsce powitania szacownych gości Kancelaria Prezydenta skierowała przez pomyłkę pluton egzekucyjny.

.

1000!!!!

Niniejszym ogłaszam, że opowiadanie „W salonie samochodowym” zdobyło I nagrodę na stronie berbela, bijąc na głowę eseje o rzyganiu, sraniu, pierdzeniu oraz polityce – co i tak na jedno wychodzi. Na pohybel wszystkim!!!