Do dyrekcji, działu reklamacji, projektantów, rzeczoznawców, a i krawców firmy „Smyk”.
Miałem tego listu nie pisać, a właściwie nie wysyłać, bo napisałem go już w listopadzie i od tej pory „leżał” sobie na twardym dysku, jak ongiś w szufladzie.
Kiedyś, jak ze trzydzieści lat temu zacząłem jeździć z kumplami na ryby, mama zawsze, ale to zawsze z rana, kiedy zrywałem się o trzeciej zero zero na pociąg, gadała: „Po co ty na te ryby jeździsz?”. Tak gadała za każdym razem, przez te wszystkie lata, jak jeszcze z nią mieszkałem i tak gada do tej pory, kiedy mnie kumple na ryby wyciągają, jako ojca rodziny już.
Tak też i moja żona, w stosunku do tego listu gadała: „Po co ty ten list będziesz wysyłał? – zamek i tak naprawiliśmy sami.” Po co i po co? – myślałem sobie – i tak go wyślę, tak jak ongiś na ryby jechałem… ale nie wysłałem. Ale może od początku. W celu tym musimy cofnąć się do listopada zeszłego już roku, a więc.
Moi mili Państwo, w listopadzie odwiedziliśmy z żoną i córką Wasz salon mieszczący się w centrum handlowym (jak ja nie lubię tego słowa) King Cross w Poznaniu. Weszliśmy, jak to mawia zwykle moja ślubna, tylko popatrzeć…, a wyszliśmy z kozaczkami, zimową kurtką i jakimiś duperelkami, o których wspominać nie warto.
Kozaczki są świetne; szyte, skórzane, mają dość wysoki obcas, a co za tym idzie nie wpiją wody, kiedy w pseudo – zimie śnieg stworzy na chodnikach centymetrową breję*.
*(Pisane w listopadzie i nikt wtedy nie przypuszczał o nadchodzących „śniegowych suwenirach”).
Powiedzieć tego jednak nie można o kurtce. Nie, nie! bez paniki – nie jest tak źle, bo defekt, a właściwie defekcik tyczy się tylko jednej małej rzeczy – zamka, który ową kurtkę zapina, a zasadniczo zapinać powinien, bo nie zapina. Co prawda na początku zapinał ale przestał i w tej sprawie udałem się, jakiś czas później, jak to mawiają „w sprawie reklamacji”.
Myślicie pewnie, że obsługa była niemiła, że nawymyślali mi, że wezwali ochronę i Bóg raczy wiedzieć co jeszcze? Nie, nie! Byli mili i chcieli reklamacje przyjąć. Tutaj jeszcze spoko. Lecz kiedy dowiedziałem się, że na wymianę, zamka lub kurtki będę musiał czekać dwa tygodnie! bo takie są procedury, to myślałem, że zrobię wymyk do tyłu przy kasie w Waszym sklepie! Dwa tygodnie? Dwa tygodnie?!! a nam się tylko zamek zepsuł.
No może i można czekać dwa tygodnie, a dwa tygodnie to obiektywnie „tylko dwa tygodnie” ale jeśli moja córka nie ma w czym chodzić, bo wystrzeliła po zeszłej zimie jak z procy i musiałaby siedzieć dwa tygodnie zamknięta w domu, to owe dwa tygodnie przemieniają się raczej w „aż dwa tygodnie”, a wizja jej chodzącej w przymałym paltociku napawa mnie przerażeniem i przypomina ten straszny kawał, co to ojciec prowadził płaczącego synka, za rękę po ulicy, a na pytanie przechodnia: „dlaczego mały tak płacze” odpowiedział: „cholera! kupiłem sralowi buty… i za małe!” – a ja nie chcę jej puszczać w miasto w przymałym paltociku i za ciasnych butach…
Ale wracając do rzeczy… po konsultacji telefonicznej z żoną zdecydowaliśmy się, na zakup we własnym zakresie w/w zamka i wszycie go w domu. Bo wiedzieć musicie, że moja żona umie szyć na maszynie! Tak, tak! Mowa o tej zapomnianej, jak zaprawianie kompotów, czy kiszenie ogórków, domowej czynności, co to kobiety wykonywały kiedyś w kuchni. Nie dość, że potrafi gotować, to jeszcze czasami coś uszyje! No fakt. Nie lubi tego. Bo zawsze coś idzie nie po jej myśli; coś się marszczy, coś rwie, coś plącze, coś guźla i ja wtedy boję się wchodzić do kuchni (gdzie zwykła ustawiać maszynę). Ale w końcu spódniczka jest uszyta, nogawki podwinięte, bluzeczka przerobiona, a i zamek wszyty.
Tak miało być i tym razem, a w związku z tym udałem się do sklepu o dumnej i całkowicie demaskującej nazwie „Nitka” po zakup, na drodze wymiany towarowo – pieniężnej, zamku/zamka (już sam nie wiem jak pisać). Zabrałem ze sobą oczywiście główną bohaterkę tego całego zamieszania – kurtkę, aby pani wprawnym okiem fachowca od nitek, guzików, wstążek i zamków oceniła jaki będzie najlepszy oraz dopasowała jego długość.
Sklep jest mały, wręcz kameralny, a i klientów nie za dużo, ale mnie oczywiście musiała przytrafić się taka jedna „baba”, co to lubi wybierać i kupować nie wydając przy tym pieniędzy. Wierzcie mi, że kiedy po przebraniu (i nie kupieniu!) kilkunastu beretów, co trwało baaadzo dłuuugo (a czas właśnie wtedy, w myśl teorii Einsteina rozciągał się niczym guma od gaci) i kolejnym pytaniu: „A niech mi pani pokaże jakieś skarpety z froty…” już chciałem wyjść na świeże powietrze w celu wykonania głębokiego wdechu. Ale wytrzymałem! Zagryzłem zęby i dałem radę! I mówię Wam było warto! bo pani w sklepie się znała! Nie jak te, w wielkich marketach, co to je łapią na ulicy, przypadkowo, bo przechodziły nieopodal i teraz muszą za karę niejako, odwalać, jak za dawnych lat, „pańszczyznę”, kryjąc się między regałami. Tu czuć było i wiedzę, i profesjonalizm. Pani nie unikała wzroku, nie uciekła na zaplecze i oto co zaproponowała:
Warianty były trzy; metalowy, plastikowy lany oraz plastikowy eee… no taki, który wyprodukowano z zaplecionej żyłki, co to czasami lubi się rozplątać. Jednak po bliższym „oblukaniu” kurtki powiedziała, nie uwierzycie Państwo! że zamka nie trzeba wymieniać całego, bo można (orkiestra tusz!) wymienić tylko sam suwak i to może działać!… co uczyniliśmy.
W sklepie, przy pomocy pożyczonego od nich małego śrubokręcika, rozgiąłem na samej górze blokadę zabezpieczającą suwak przed jego wysunięciem. Następnie zdjąłem stary, nałożyłem nowy i wuala – zamek zaczął działać! Ot tak, po prostu, bez żadnych fochów. Dacie wiarę?!! Później przy pomocy, pożyczonych, również ze sklepu, kombinerek, zacisnąłem, wcześniej zdjętą blokadę i na tym cała historia by się zakończyła. Niestety, po jakimś czasie i sam suwak nie podołał wobec następnej awarii, a mianowicie odpadnięcia blokady u dołu.
Jak łatwo przewidzieć, na powrót udałem się do wyżej wymienionego sklepu o dumnej i całkowicie demaskującej nazwie „Nitka”. Skoro idzie wymienić sam suwak dlaczegóż by nie dopasować dolnej blokady? – se pomyślałem. Tym razem jednak, równie dobrze obeznany w kwestii nitek, guzików wstążek i zamków pan, miał dla mnie smutne wieści pt. „Wymiana całego zamka.” Stwierdził mianowicie, że dolnej blokady „zaciskanej maszynowo!” – tutaj spojrzał mi głęboko w oczy, dając do zrozumienia, że to jest coś bardzo ważnego – nie podobnież zacisnąć kombinerkami, nawet jeśliby była, a nie było. Więc, no cóż, doszło w końcu do kupna nowego zamka i udania się z nim do domu.
W domu, po bliższym zaznajomieniu się z materią, żona spasowała. Bliższe zaznajomienie się z materią oznaczało, że zamek wszyty jest w sposób niemożliwy do wyprucia, to znaczy, został on bardzo finezyjnie wkomponowany w jakieś strukturalne elementy kurtki – jak odprujesz zamek to odleci ci rękaw – a na dokładkę wszystko to, jest przynitowane, przy pomocy zatrzasków! Słowem, żeby wymienić zamek, trzeba by usunąć te zatrzaski, następnie wypruć zamek (odlatuje rękaw), wszyć nowy i zamocować nowe zatrzaski. Proste? Chyba nie, bo tak też powiedziała pani kaletnik, klnąc na czym świat stoi (z wyróżnieniem producenta „co za jełop tak to uszył”), że jej dzień popsuliśmy!
Koniec, końców, znalazła jakiś inny sposób, na wszycie tego zamka, bez usuwania zatrzasków. Nie wygląda to może tak pięknie, jak oryginalne wszycie, ale lepiej mieć zamek nieoryginalny, a działający, niż oryginalną atrapę.
Mam nadzieję, że nie przynudzałem zbytnio. Może Was ruszy sumienie, a projektanci doświadczą przypływu olśnienia przyszywając zamek w ten sposób, żeby można go było w razie co wymienić. Bo wiecie, zamek to rzecz która lubi się popsuć, zaciąć, lub coś tam, czasami przytrzasnąć – auć.