Poradnik dyrygenta, czyli jak zostać dobrym (!) dyrygentem.
No dobra. Dostałeś się już na tę Akademią Muzyczną. Na dyrygenturę. Chciałeś co prawda na instrument ale granie ci zbytnio nie szło i egzamin oblałeś. Przy okazji dowiedziałeś się, że ludzie w Polsce grają… oj grają. Spróbowałeś na dyrygenturę i się udało! A w odwodzie miałeś IV wydział – Wychowanie Muzyczne – O Jezu dobrze, że się udało z tą dyrygenturą! Łaził byś teraz z „grotołazami” – ni to gro, ni to łazi. Ale się udało. Dyrygent, też dobra fucha. Może zostaniesz drugim Abbado?
Studia, jak to studia na AM – trudno się dostać, ale jeszcze trudniej wylecieć. Piją i grają, grają i piją, a instrumentalny rządzi.
Kończysz AM z dyplomem magistra sztuki, dyrygenta. Cóż masz począć? Powiem ci. Wyjedź w Bieszczady, albo nawet w mongolskie stepy i zadekuj się tam, na jakieś dwadzieścia lat… bo jak nie daj Boże staniesz o godzinie 9.30, przed profesjonalną orkiestrą, to zjedzą cię jak ciepłą bułkę na śniadanie.
Dlaczego? Też mi pytanie? A co masz im przekazać? Jak grać V Symfonię Beethovena? Ty? Oni to grali po sto razy, wiedzą kiedy kto ma wejście i nawet od jakiego dźwięku zaczyna, i nawet gdzie będzie ciut za wysoko.
Zjedli ją już, przetrawili i wyrzygali po stokroć. A ty? Hm. Raz. Na studiach. Z profesorem i fortepianem. Przed lustrem… bez jaj! Polegniesz na pierwszym przedtakcie. Wyczują cię od razu, jak pies zapach strachu. Grali ją już z dobrymi dyrygentami, bardzo dobrymi dyrygentami, bardzo bardzo dobrymi dyrygentami i ze złymi i początkującymi – jak ty. Zjedli ich i popili kawką w przerwie o 11.30. Nie jeden nie wytrzymał nerwowo i po przerwie poszedł do chaty, albo se popłakał do „jaśka” z wieczora.
Siedzi też tam twój były profesor z liceum, gnoił cię jak tylko mógł. Miał w sumie rację, bo talentu do gry to ty nie miałeś, a i ćwiczyć się nie chciało. Nawet teraz czujesz przed nim respekt i gdyby zagrał całą symfonię o pól tonu za wysoko, to i tak byś mu nie zwrócił uwagi.
Ale w sumie lepsza dobra profesjonalna orkiestra, niż zła amatorska orkiestra dęta. Dlaczego? Pierwsza skonsumuje cię z kulturą… „ą”, „ę”… kulturalnie, zapijając czerwonym wytrawnym. Będzie „niby” wesoło, ale „szpile” będą kąśliwe jak ratlerki. W przypadku drugiej możesz nawet dostać po ryju, za jakiś głupi tekst w stylu: „co pan mi tu gra!!!”.
Kiedyś taki jeden dyrygent miał okazję dyrygować u wiedeńczyków jakąś symfonią Brahmsa. Grali… wiadomo erste klasse i nie było się do czego przyczepić, ale zauważył, że pierwszy fagocista – facet w podeszłym wieku – gra w jednym miejscu mezzoforte, a powinno być piano. Zwrócił więc mu uwagę, żeby grał ciszej. Na to on, ze stoickim spokojem odpowiedział, że jak grał tą symfonię kiedyś z Brahmsem, to Brahms mu powiedział, żeby grał w tym miejscu mezzoforte, bo on się pomylił przepisując na czysto partyturę… i na takie odpowiedzi musisz być przygotowany. Lepiej dyryguj, uśmiechaj się do nich – co by się nie działo – to może w końcu cię chociaż polubią.
A wracając do Bieszczad lub Mongolii. Popijesz sobie tam troszeczkę, przez te dwadzieścia lat, grzeczna twarzyczka studencika zamieni się w przepity ryj penera i już wzbudzisz szacunek w orkiestrze. Bo stare, muzyczne przysłowie mówi: „najpierw trzeba się nauczyć pić, a reszta grania (dyrygowania) sama przyjdzie”… ot i wszystko. Jak cię zobaczą to pomyślą: „o ten to musiał dopiero w życiu przejść”, a to połowa sukcesu, bo przeżycia dla dyrygenta, to jak technika i muzykalność dla instrumentalisty. Gdy będziesz zaczynał V Symfonię Beethovena to pomyślisz sobie o walce na nóż i siekierę z pijanym drwalem albo jak cię niedźwiedź zagonił na sam czubek brzózki i będzie dobrze. Gorzej z techniką… dyrygowania oczywiście, bo z trunkowej będziesz wirtuozem.
Ale tym się nie przejmuj, bo wszelkie potknięcia i niejasności zrzucą na karb alkoholowych luk w pamięci, a to ci wybaczą w przeciwieństwie do braku doświadczenia, umiejętności i talentu.
leze i kwicze!:DDDDDDDDDDDDDDDD
A tu nie ma nic do śmiacia… ;-(((
współczuję dyrygentom 😉
Dawno sie tak nie uśmiałem, rewelacja !!!
dziękować dziękować… ;-)))
Czasem się udaje…
czasem nie…
Chyba trzeba totalnie zatracic wiare w sztuke w muzyke? zeby takie glupoty wygadywac.
Dzień Dobry,
tekst trąci humorem jak bezdomny gównem. Niestety na cóż te makaronizmy niszczą spójną treść i przekaz.
Po IV Wydziale przynajmniej miałby pracę 😛