Skarga
Ja niżej podpisany, roku Pańskiego dwa tysiące czternastego, wiedziony nieodpartą tęsknotą i poszukiwaniem smaków z dzieciństwa, nabyłem, na drodze wymiany towarowo… a właściwie pieniężno – towarowej, urządzenie o nazwie „parowar”.
Ponieważ piszę tę skargę do Państwa, którzy to urządzenie wyprodukowaliście (nie do składu, w którym go zakupiłem z wiecznie chowającą się za regałami obsługą, czyli do sklepu Media Markt) to pominę wobec tego cały szereg wyjaśnień, że urządzenie to nie ma nic wspólnego z parowozem, parostatkiem, a wywodzi się w prostej linii z parownika vel parnika do ziemniaków dla świnek tudzież innych hodowlanych stworzeń.
Nie zapomnę smaku ziemniaków z parnika u mojej cioci Zosi na wsi. Był rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty ósmy, lato, sierpień – pamiętam dobrze ponieważ wtedy rozmawiałem pod wodą z żabami topiąc się (jak widać nieskutecznie) w wiejskim stawku i złamałem obojczyk. Zosia miała kilka blondynek, tak pieszczotliwie mawiała o swoich świnkach i kiedy przychodził czas popołudniowego karmienia, a one już to wiedziały wesoło chrumkając, ja zakradałem się do parnika i podbierałem trochę gorących i smaczniutkich pyreczek.
To wspomnienie smaku z dzieciństwa tli się we mnie do dziś, a właściwie tliło do czasu zakupu parowaru, bo oto kiedy pojawił się w domu, biegiem udałem się do piwniczki i nu, dawaj! Zaparowałem sobie słuszny kilogram ziemniaczków i smaki z dzieciństwa powróciły. I nie myślcie sobie, że zajadałem się nimi tak bez niczego, bez żadnej okrasy, no może pierwszy worek tak, ale już potem, hulaj dusza! Było i masełko i sól. Żona moja, wspaniała zresztą kobieta, podzielała również z początku mój entuzjazm, jednak na trzeci tydzień dość kategorycznie zaprotestowała trzasnąwszy mnie instrukcją obsługi tegoż parowaru i domagając się bardziej zróżnicowanej diety. Wtedy to dopiero odkryliśmy, że to, co zdawało się z początku instrukcją obsługi, której przecież żaden rozsądny człowiek nie czyta, jest książką kucharską z gotowymi przepisami! Tak! O to nam właśnie chodziło!
Książka jest bogato ilustrowana, z przepięknymi zdjęciami, że aż ślinka leci, ciężka, a co za tym idzie wydana na papierze dobrej jakości (co poczułem kiedy żona walnęła mnie nią w łeb) ale szkopuł w tym, że ma jedną, malutką, tyciunią wadę… mianowicie… my nic nie rozumiemy co tam jest napisane! Ona po prostu napisana jest cyrylicą po rosyjsku i ukraińsku!
Prosilibyśmy wobec tego Szanownych Państwa o przesłanie nam takowej ale wydanej w języku polskim (żona następnego tygodnia parowanych pyreczek, nawet z okrasą! nie zniesie).
Pozdrawiamy i czekamy na odpowiedź.