Józka szwagier tyra w gorzelni… wiadomo plombka lubi się czasami poluzować. Biorą w tedy Fiaciora kombicę, podjeżdżają w nocy i załadowują do pełna kanami od mleka, do których wcześniej szwagier spiryt zlewał.
Stąd wraz z sąsiadem są wielkimi koneserami spirytusu gorzelnianego, który to spożywają codziennie w ilościach powalających konia, a i ich z czasem dobrze po północy.
Po zmroku Józek zawsze idzie do roboty – na drogę znaczy, gdzie jak dobrze idzie ktoś go w przeciągu godziny potrąci i pasuje. Wtedy Czarny Józek rzucony uderzeniem na pobocze, leżąc gdzieś na rowie, dogaduje się na miejscu z kierowcą na określoną sumkę.
Stęka przy tym i jęczy w wniebogłosy, że nawet najwięksi twardziele wymiękają.
Najlepiej jak jest krew, albo nawet jakieś otwarte złamanie – wtedy Czarny Józek Plecownik jest w stanie wynegocjować całkiem sporą sumkę leżąc tak rzucony gdzieś w krzoki i pojękując…o ile nie straci wcześniej przytomności.
Ale jak już pisałem Józek to twardziel i z rzadka mu się to przytrafia. Czasami tylko dla większego dramatyzmu, raz to wybałusza ślepia, raz to niby pokazuje same białka, że niby umiera. Gada wtedy, że mu się zimno robi i że nóg nie czuje, i żeby mu coś dać bo ma dziesięcioro dzieci na utrzymaniu ( co akurat jest prawdą, z tym, że dwójka jest szwagra o czym Józek nie wie).
Najlepsze jest to, że się na nim rany jak na psie goją i z reguły po takim lekkim potrąceniu otrzepuje się i idzie do domu gdzie jest jeszcze w stanie po uprzedniej degustacji spirytu gorzelnianego spuścić wpie*dol konkubinie, szwagrowi i sąsiadowi oraz całą trójkę zerżnąć bez kozery.
Pingback: Ojciec Czarnego Józka - Co nowego na Berbeli